czwartek, 7 października 2010

The Todai is vast and infinite

czyli co kryje sie za Czerwona Brama



Drodzy fani Dronio! Dzisiaj starlam sie z uniwersytetem tokijskim w calej jego przerazajacej mocy. Szczesliwie znalazlam w tej walce sojusznikow: zarowno spodziewanych jak i niespodziewanych.

Zanim jednak przejde do nieskonczenie fascynujacej opowiesci o kolejnej gorze procedur spojrzcie prosze na ponizszy obrazek. Oto czolowa instytucja naukowa w Kraju Kwitnacej Wisni! (Przynajmniej dopoki nie spytacie o zdanie kogos z Wasedy albo z uniwersytetu w Kioto)



Budowla na zdjeciu to akurat glowna aula UT, ale gdyby ja sklonowac i powielic kilkadziesiat razy otrzyma sie mniej wiecej dziwaczny, neogotycko-cementowy misz-masz konstytuujacy Todai. Najfajniejsze jest to, ze na ten pseudoeuropejski teren akademicki prowadza zupelnie klasyczne japonskie bramy (takie jak ta zwana Czerwona, na samej gorze...)

Glowny kampus wyglada wcale milo - jest zielony i spokojny. Orientacja nie jest moze latwa (w zwiazku z upiornym podobienstwem wszystkich budynkow) ale szczesc boze budynek wydzialu literatury wyroznia sie ksztaltem - dzis szlam tam juz na autopilocie. Autopilot ow prowadzil mnie na spotkanie profesora-opiekuna Ohashiego. Jest to uroczy typ z burza wlosow na glowie, specjalizujacy sie z jednej strony w Szekspirze, z drugiej strony w tematyce genderowej. Ma leb jak sklep, lecz niestety: na Todaiu jest juz inny profesor o takim samym imieniu i nazwisku: historyk, ktorego leb jest jeszcze wiekszy. “Moj” Ohashi jest w zwiazku z tym smutny. No ale Ohashi-bis ma nad moim kilka lat przewagi wiec jest jeszcze nadzieja.

Anyhows, do wizyty na dyzurze opiekuna zmusil mnie formularz zapisu na intensywny kurs japonskiego. Zamierzam nim zajac swoje pierwsze szesc miesiecy pobytu (kursem nie formularzem!). Kurs wzbudza we mnie pewne przerazenie bo jest olbrzymi (z pewnym wahaniem zakreslilam na formularzu “500 minut tygodniowo”, chociaz mozna bylo wybrac do... 2000 (!)), bardzo absorbujacy i wymaga zgody opiekuna naukowego, ktory zaswiadczy, ze nie bedzie on nam kolidowal z zadnymi innymi zajeciami... Brr... No, ale skoro juz napisalam w podaniu o stypendium ze moim naczelnym celem jest nauka jezyka to pora ten cel zaczac realizowac... Z ciezkim sercem oddalam zatem sygnowany przez Ohashiego formularz w biurze wspolpracy miedzynarodowej.

By sie nagrodzic za wzorcowa postawe pozarlam lunch w cieniu Todaiowych drzew. Podczas lunchu wcale nie odpoczywalam: przeciwnie - kontynuowalam rozpoczete w weekend poszukiwania najpyszniejszego chlebka melonowego na swiecie (hm, na razie wygrywa ten w polewie z zielonej herbaty.. chyba nigdy mi sie nie przeje) Laweczke dzielil ze mna student inzynierii z Mongolii, ktory po japonsku nie mowil wcale a po angielsku tak, ze nie do konca rozumiem po co przyjechal na swoja trzydniowa konferencje. Ale naprawde bardzo sie staral a przed nami miala akurat probe uniwersytecka grupa cyrkowa (czy na UW widzieliscie kiedys ZONGLUJACYCH studentow?!) wiec ogolem przerwa obiadowa byla calkiem udana.

Popoludnie zorganizowal mi pion humanistyki i nauk spolecznych pod ktory podlegam. Zaplanowali dla zamorskich studentow-badaczy tzw orientacje, polaczona z - o cudzie! - dwugodzinnym testem oceniajacym nasza znajomosc japonskiego. Przy tej okazji spotkala mnie mila niespodzianka - na liscie uczestnikow zobaczylam Darka, wspol-doktoranta UW. Niestety maz ow najwyrazniej istnial tylko na papierze bo nie zaobserwowalam go nigdzie w poblizu. Spotkanie dla studentow zaczelo sie a ja juz tworzylam w glowie prototyp posta na bloga pod tytulem DAMN YOU, WRETCHED POLES!!! (to juz drugi raz tutaj, kiedy gdzies mial byc jakis moj wspolstudent z Warszawy ktory jakims cudem nie dotarl) gdy wtem Darek wpadl i zasiadl. Ach, jakze milo bylo zobaczyc znajoma blada twarz! Musze bowiem zaznaczyc ze ‘spotkanie dla studentow zagranicznych’ oznacza glownie ‘spotkanie dla Koreanczykow i Chinczykow’. Nic nie mam do kolegow i kolezanek z Azji ale problem z nimi polega na tym, ze diablo dobrze mowia po japonsku a to wprawia mnie w depresje. Oznacza takze, ze byc moze bede miala wlasna, jednoosobowa grupe nauki jezyka. Albowiem wydzial nauk humanistycznych oferuje osobne kursy japonszczyzny (niezalezne od intensywnych kursow dla samobojcow, na ktore sie zglosilam po otrzymaniu podpisu Ohashiego). W zwiazku z nimi slodkie dwie godziny miedzy 16-ta a 18ta (to jest te w ktorych moj mozg zazwyczaj wrzuca luz) spedzilam piszac poteznych rozmiarow test kwalifikacyjny. Do polowy niemozliwie sie denerwowalam ale potem wlaczyl mi sie tryb “fukitol” i stwierdzilam, ze jesli dranie przyjeli osobe, ktora najwyrazniej za malo umie po japonsku to wina ich procesu selekcji a nie tej osoby. Wesolo wiec stworzylam w swoim wypracowaniu kilka nieistniejacych znakow a czesc gramatyczna wypelnialam na chybil-trafil.

Od calej tej lingwistycznej ignorancji mocno zglodnialam. Na szczescie nie tylko ja. Po zakonczeniu testowych mak udalismy sie z Daroslawem na kolacje do stolowki, gdzie jak prawdziwi Polacy oddalismy sie narzekaniu i marzeniom o wielkiej przyszlosci w kotrej zreformujemy japonistyke. Gdy poznym wieczorem opuszczalismy Todai (zabawne, ze kiedy to pisze u Was jest wczesne popoludnie) pan straznik bramy pozegnal nas zwyczajowym “Otsukare-sama!” - czyli w ladnym przekladzie Ady “pieknie sie dzis napracowalismy!”... Coz, otsukare-sama indeed!


Czytam: International Student Handbook (c) 2010, Todai

Slucham: Kirlian Camera - Coroner’s Sun - tekst nie ma sensu, a pani spiewa w skorzanych majtkach... YES!

Dokonania: Pierwszy raz ktos spytal mnie o droge wewnatrz kampusu a ja bylam w stanie pomoc! Yay!

Fun Fact: Na uniwersytecie tokijskim jest w tym momencie ok. 30,000 studentow (czyli o prawie polowe mniej niz na UW) - w tym nieco ponad 2,000 zza granicy


PS. Dzisiaj kiedy odstawialam rower na bezplatny parking minelam pana, ktory namietnie obserwowal moja procedure parkowania. Najpierw myslalam, ze moze chce mi ukrasc rower. Ale przeciez to Japonia (chociaz rowery akurat kradna...).Z pewnym wahaniem oddalilam sie w strone dworca. Najwyrazniej jednak cos bylo na rzeczy, bo kiedy wrocilam zastalam w moim rowerowym koszyczku na zakupy smieciowy “prezencik”. Oh well, “burakow nie brakuje” pomyslalam, poczym postanowilam nie denerwowac sie tylko z gaijinska godnoscia wyrzucic smieciory. Malo tego - jak wzorowy obcokrajowiec posortowac je w skomplikowany japonski sposob. W tym celu musialam rozwiazac plastikowa siate, ktora wraz z kartonem po herbatce z mlekiem stanowila smieci. Troche sie balam, ze moze jednak facet byl jakims anty-gaijinowym freakiem i w siatce bedzie na przyklad jego kupa ale... coz, na pewno nie spodziewalam sie tego co tam znalazlam... A coz to takiego bylo wyjawie w nastapnym poscie! HA!

6 komentarzy:

  1. Na pewno był tam Kamień Dokuro!

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwie jest to refleksja, którą powinnam była wstawić pod poprzednim postem, ale nie mam pewności, czy ślepota dostrzeże, więc wstawiam tu. Ex Miss - wydaje mi się, że w kraju, w którym pokusy mają półtora metra żadna gajdzińska kobieta nie musi sobie specjalnie przypominać, że ma męża:P

    OdpowiedzUsuń
  3. Żonglujący studenci... To mi przypomina 大学祭 w Narze, przeżyłam wtedy mnóstwo szoków kulturowych :D Nie co dzień widuje się maszerujące po kampusie takoyaki xD
    A tak przy okazji, może by można skrócić nazwę blogu do 足の長い女日記, jak sądzisz? To prawie jak 更科日記! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Duzy Wolffie: ja mam tu taki specjalny guzik, zeby wszystkie komentarze widziec - the wonders of technology !
    Maly Wolffie: Nie zgadzam sie na poprawna, lietracka japonszczyzne! Zostaje "Ashi ga nagai.." - albowiem tak mi sie ladniej z szerokoscia kolumny komponuje :D

    OdpowiedzUsuń
  5. No cóż, względy estetyczne przede wszystkim :D

    OdpowiedzUsuń
  6. O, jestem wstrząśnięta info o wszechpotężnym guziku! Naprawdę się nie spodziewałam.

    Pragnę też wyrazić swoje oburzenie tym, że nazwa blog nie została przetłumaczona na język, w którym również ja bym ją mogła zrozumieć. I nie wiem , co oznaczają te skróty sugerowane przez moją siostrę. Kobieta o jednej długiej nodze???:)

    OdpowiedzUsuń