niedziela, 31 października 2010

台風ファックユー! (Taifuu fakku yuu!)



Japonskie Halloween. 
Zdjecie pochodzi z TEGO bloga  -  pod linkiem zas znajdziecie jeszcze wieksze dziwactwa

         Zycie w nowym kraju, zwlaszcza Japonii, wymaga starannego planowania. Sprawdzic trasy na google maps, wybadac koszta biletu, zapakowac walowke etc. Ale czasem, niezaleznie od tego jak sie czlowiek nie przygotuje, wszystkie misterne zamiary i tak ida do piachu - los ten spotkal na przyklad moje wczorajsze plany halloweenowe. 
         Otoz, najsampierw chcialam isc na specjalistyczna, japonska parade. Niestety okazalo sie, ze na Tokio idzie dysc, wiec parade odwolano. Pomyslalam zatem, ze moze pojde z miedzynarodowymi studentami Todaiu na Roppongi. Niestety madszedl tajfun. Tajfun ow (maly i zupelnie niegrozny) uderzyl na zatoke tokijska wczoraj w towarzystwie huraganowego wiatru oraz sciany deszczu (a w Japonii, moi drodzy, okreslenie ‘sciana deszczu’ to nie figura stylistyczna tylko autentyczna SCIANA ZROBIONA Z WODY USTAWIONA ZARAZ ZA WASZYMI DRZWIAMI WYJSCIOWYMI). Bohatersko, niepomna katastrofalnych warunkow atmosferycznych, podjelam probe dojechania na stacje kolejowa lecz wyznam, ze dotarlam jedynie do supermarketu, gdzie zaopatrzylam sie w pokarm na caly dzien a nastepnie zawrocilam z podkulonym ogonem, by zamknac sie w pokoju z goraca herbata, pozywieniem i zadaniami domowymi (ktorych obfitosc zapewnia mi intensywny kurs jezykowy).


To akurat ulewa w Rashomonie lecz ulewa w Mitace niewiele sie rozni
         Uporawszy sie z wszystkimi wypracowankami, cwiczonkami, sluchankami i tescikami ze zgroza zorientowalam sie, ze jest bardzo pozno - tak pozno, iz byc moze stracilam juz szanse nawet na moj akademikowy wieczor halloweenowy - szybko skomponowalam wiec kostium (z moich gorsetow udalo sie zmontowac tylko model ‘halloweenowa wszetecznica’) i w te pedy polecialam do lokalnej swietlicy. Okazalo sie, ze cale sushi zostalo juz zjedzone, ale za to 
  • po pierwsze primo: zostalo jeszcze sporo drinkow 
  • po drugie primo zwinieto biureczko, przy ktorym uiszczalo sie oplaty za wstep!
          Wsliznawszy sie (bezplatnie i nieco nielegalnie) na sale odszukalam tam moich faworytow - Pustaka Francuza (jakze odpowiednio przebranego za wielka zielona zabe) oraz Portugalczyka Zielarza (ktory chyba uznal, ze skoro sa jego urodziny, to zamiast sie przebierac moze w ramach preparacji wypalic dwa kilo marihuany). Jako lokalni starcy przesiedzielismy, przegadalismy i przepilismy co nieco. Wszystko to jednak bylo jakies malo porywajace, wiec szybciej niz planowalam umknelam do pokoju. Po drodze za parawanikiem zaobserwowalam pijanego w sztok Skosnego przebranego w kostium Krolewny Sniezki. Quite disturbing.
          Dzieki grzecznemu polozeniu sie spac o rozsadnej porze dzis zdolalam wstac na orientacje Kursu Klasycznego Tanca Japonskiego Dla Obcokrajowcow (a raczej obcokrajowczyn!). Zanim ze zdziwieniem/zgroza zaobserwujecie, ze Majzilla raczej nie tanczy klasycznie pozwolcie, ze podpowiem Wam jedno: DARMOWE YUKATY I DARMOWE TABI! Ze wszech miar oplacalo sie wiec odszukac sale treningowa 日本舞踊芸術文化協会. W towarzystwie innych zamorskich barbarzyncow plci pieknej obejrzalam filmik orientacyjny, dowiedzialam sie, ze tak naprawde to nie jest kurs tylko przygotowanie do WIELKIEGO KONKURSU ZAGRANICZNYCH WYKONAN JAPONSKICH TANCOW (jakos na plakacie tego nie napisali, skubaniutcy!) a co najwazniejsze: umiescilam swoje wymiary w oficjalnym podaniu o japonska, tradycyjna odziez (odbierajaca podania pani miala doprawdy wspaniala mine, kiedy dowiedziala sie, ze moj rozmiar nogi to japonskie 26..chyba nie sadzila, ze takie dziwadlo moze w ogole istniec!). W kazdym razie: juz za dwa tygodnie pierwsza proba i ja jako BIALO-ROZOWA SLONICA W JAPONSKICH PLASACH! Trzymajcie kciuki!
          W drodze powrotnej (ZNOWU na stacji Yotsuya i ZNOWU na moich ulubionych dlugich schodach.. daje slowo to nie moze byc przypadek!) spotkalam doktor Merklejn. Przypadek chcial, ze akurat spieszyla na miedzynarodowa msze do tokijskich jezuitow, wiec (jako, ze przez perspektywe darmowych yukat olalam dzisiaj moich pierwszych chrzescijan) skorzystalam z okazji i podlaczylam sie do przedsiewziecia. 

Tokijski kosciol pod wezwaniem sw. Ignacego (a jakze!). Zmiesciloby sie w nim okolo 40 mitackich kosciolow. Architektura bardzo jezuicka: szaro-stalowa ale robiaca monumentalne wrazenie (zwlaszcza dzieki wielkiemu swietlikowi w dachu...) Szkoda, ze figura Chrystusa ma jakby troche za dlugie rece (moze to od nadmiaru blogoslawienia?)
        Aha - w Japonii msza miedzynarodowa oznacza glownie msze dla FIlipinczykow. (Skad ich sie tam tylu wzielo?!). 
        Po wszystkim poszlysmy z Pania Doktor na tzw. Ciepla Bule oraz konwersacje na tzw. Poziomie. (Misiu oraz Ado, macie specjalne pozdrowienia! Reszta japonistow tez ma pozdrowienia, ale nie imienne, bo akurat Was nie obgadywalysmy). 
Czytam: Duzy Format, ostoje sensu w GW, zwlaszcza TO (historyczno-biograficznie) i TO (cyniczno-politycznie)
Slucham: Fever Ray - When I Grow Up - moja ulubiona piosenka i moj ulubiony teledysk zeszlego roku. Zawsze, kiedy wyplywa temat tanca tlumacze, ze to co tu zaprezentowano jest dla mnie tancem idealnym!
Dokonania: Udalo mi sie znalezc waciki! Maja 4x4 centymetry i chyba defaultowo powinny sluzyc do opatrunkow ale co tam!
Fun fact:  W Japonii nie ma czasu letniego i zimowego
PS. Moje prezenty dla Portugalczyka z okazji jego 26tych urodzin - courtesy of the local 100Y shoppe:


Ostatni krzyk mody - kolorowe, antytajfunowe, przeciwdeszczowe palto na rower


Endemiczne dla Japonii czarne, satanistyczne waciki na patyczkach

piątek, 29 października 2010

Czarna swinio, dlaczego mi to robisz?!



jak glosi madrosc ludowa, w siatkowce jesli nie wygrywa sie 3:0 to przegrywa sie 2:3
         Nie jestem jedynym warszawskim japonista w Tokio. Moje kontakty z innymi krajanami sa jednak ograniczone, bo po pierwsze, (moze poza Daroslawem) z zadnym z nich nie mialam w Polsce stycznosci, a po drugie - cytujac pewnego znajomego Szweda: “Nie po to przyjechalem do Japonii, zeby sie obijac po miescie z innymi Skandynawami”.
         Lecz skoro stalo sie juz tak, ze los zeslal mi przedwczoraj na schodach w Yotsuya doktor Starecka, to dzieki bezcennym informacja, ktorych mi dostarczyla wniknelam w piatkowe mini-spotkanie krajowych todajowiczow (todajowiczan?) na kampusowej stolowce. Dowiedzialam sie dzieki niemu, ze na chwile obecna na uniwersytecie przebywaja: dwie rodzime studentki-badaczki (w tym ja), jeden stypendysta Japan Foundation (Daroslaw), jeden absolwent (ktory przeniknal na Todai robic druga magisterke) oraz dwie wolnostojace wykladowczynie. 
         W takim wlasnie skladzie posiedzielismy, powciagalismy makaron, a jedyna namacalna korzyscia, jaka z tego wynikla byl fakt, ze okazalo sie, ze Tomek (w/w Absolwent, Ktory Przeniknal) jest w posiadaniu wejsciowek na mecz otwarcia MS w siatkowce kobiet, gdzie Skosne gospodynie mialy podejmowac Polki. Bilety pochodzily nie z bylekad ale od japonskiej telewizorni, ktora (jak sadze) desperacko potrzebowala zorganizowac jakas, jakkolwiek miniaturowa, grupke poslkich kibicow do pokazywania w przerwach rozgrywki.
         Coz, ojczyzna w potrzebie, zarzucilam wiec ambitny plan spedzenia wieczoru w Mitrace, z tekstem o japonskich zwyczajach pogrzebowych i udalam sie z Daroslawem oraz Tomkiem na Shibuye po zone Tomka oraz farbki dla dzieci. Farbki mialy nas przepoczwarzyc we wzorowych fanow sportu, pokrytych barwami narodowymi. (Jak sie okazalo wiekszosc z nas kibicowanie znala jedynie-li z telewizji, lecz co do tego, ze geba pokryta farbami jest przy owym kibicowaniu elementem obowiazkowym bylismy zgodni)

czarna, wkurzona swinia tzw. Valleyboo - maskotka mistrzostw
        Przejeci nasza podniosla rola nazarlismy sie, nawodnilismy, oraz (przykro przyznac ale jak typowi krajanie) przemycilismy na hale widowiskowa kilka chu-haiow (bez wpomagania ciezko przekrzyczec 50.000 japonskich gardel...)

tu mozna kliknac, zeby zobaczyc, gdzie DOKLADNIE bylismy.  miejsca nieszczegolnie VIPowskie ale darowanemu koniow i tak dalej...
          Hala Yoyogi, gdzie odbywaja sie zawody MS jest wielka, a mecz otwarcia (wbrew zdjeciu powyzej) sprzedal sie dobrze. Podejrzewam, ze po czesci dlatego, iz tak naprawde wcale nie byl meczem otwarcia tylko PIECIOGODZINNYM WIDOWISKIEM z prezentacja skladow, setem dj’ki (w diamentowych sluchawkach!), wywiadem z zespolem, ktory skomponowal oficjalna piosenke mistrzostw, wystepem slynnej lokalnej sopranistki, pokazem baletu, wykonaniem Etiudy Rewolucyjnej na dwa fortepiany, konferansjerka lokalnych celebrytow oraz cala gama dodatkowych atrakcji, ktore (chyba) mialy wzbudzic w japonskich kibicach sportowego ducha. 
          Od siebie moge napisac, ze dzielnie krzyczalam w naszym mini-sektorku. W owym, otoczonym stosowana tasma ostrzegawcza rezerwaciku stanowilismy prawdziwa redute, utopiona w MORZU Japonczykow. Japonczycy zas kibicowali po japonsku, to jest w przrazajacy, skoordynowany sposob, przypominajacy troche wiec w Korei Polnocnej. Zreszta zjawisko niepowtarzalnego skosnego, totalitarystycznego kibicowania opisywala juz u siebie Ada. Jedyna roznica jaka zaobserwowalam to to, ze podczas wczorajszego meczu zamiast maskotki groszka bawila nas maskotka czarnej, turniejowej swini, a zamiast hasla “Japan Retusuu goo!” zolci wrzeszczeli glownie “Nippon, ippon!!!” to jest (more or less)  “Dawaj Japonio, jeszcze jedeeeen!!!”. 
          Zreszta, doping okazal sie skuteczny. Nasze dziewczyny, ktore po fatalnym poczatku meczu wywalczyly (z pewnym trudem, ale jednak) przewage 2:0, w trzecim secie zaczely popelniac bledy, na co Japonki, (widzac, skubane swoja szanse) wlaczyly tryb kamikadze, zaczely ofiarnie rzucac sie do KAZDEJ pilki i nie odpuszczajac ani na milimetr, dzieki czemu umeczyly bialo-czerwone 2:3 w tie-breaku.
          Spuszczony nam lomot, lomotem ale trzeba przyznac, ze widowisko dobrze sie ogladalo, mecz mial tempo (prawie jak z przygod kapitana Tsubasy!) a faworyt zmienial sie co najmniej trzy razy. Przyznaje: Skosne wygraly sprawiedliwie, choc chyba glownie dzieki niemocy polskiego sztabowego psychologa. (Albo podstepnemu sabotowaniu naszych treningow!)

tu bilet i pamiatkowa, rozowa krowka szopenowska. tak, tak. krowka szopenowska oraz porcelana z boleslawca - to byl pomysl ambasady na promowanie ojczyzny podczas wielkiej imprezy sportowej. brawa dla tych panstwa.
          Jako, ze wygrana byla tak blisko troszke przezylismy porazke i po meczu wraz ze zgromadzona grupka krajan udalismy sie do knajpy opic smuteczki (oraz troche sobie podjesc - piec setow to naprawde szmat czasu..!). Bylo milo - tokijscy Polacy to grupa postaci jak ze standardowej komedii charakterow: jest Bufon, Organizator, Dowcipnis, Gwiazda, Szara Mysz, Tubylec,  Pani Porzadna, Nowa Panienka a teraz takze i ja. Jeszcze nie wiem jaka osobowosc powinnam przywdziac, zeby pasowac do takiego zgromadzenia, ale mysle, ze z czasem cos wymysle.... Poki co: milego weekendu! 
Czytam Jem:  Meiji Melty Kiss Green Tea Chocolate Special Winter Edition. Pyszne
Slucham: Pije: もも水 - woda o smaku.. hm... brzoskwini. BARDZO pyszna.
Dokonania: Udalo mi sie rozmagnesowac (?) druga ksiazeczke bankowa oraz pierwsza karte paypassowa. Nie mam pojecia z czego to wynika. Moze z tego ze trzymam ja blisko telefonu? Any ideas, technologicznie sprawni przyjaciele?
Fun Fact: Po meczu wracalam do mitaki ostatnim pociagiem. Panowie robotnicy, kladacy/wymieniajacy rury przy dworcu akurat brali sie do roboty! W PIATEK W SRODKU NOCY!

Teoretycznie zostalismy z Daroslawem sfotografowani jako lokalna atrakcja, przez autora TEGO fotobloga, ale nie wiem czy odwazy sie on kiedykolwiek umiescic na swojej stronie nasze biale mordy, wiec by dac Wam chociaz posmak naszych ‘kostiumow’ uwiecznilam sie po powrocie do domu z moja wlasna czarna swinia

czwartek, 28 października 2010

Japanese Idol


オタク イズ ビューテフル!

         W sprawach wspolczesnej japonskiej kultury popularnej jestem calkowitym ziemniorem i kazdego dnia odkrywam cos nowego, czego najczesciej zupelnie nie rozumiem. Wczoraj na ten przyklad, podczas zajec z konwersacji, nasz grupowy Taj z wielkim przejeciem rozprawial o KGB. Jego opowiesc wywolywala wsrod obecnych reakcje ktorych nie kojarzylabym raczej z tajnymi sluzbami specjalnymi, wiec szybko doszlam do wniosku, ze to nie Taj opowiada o KGB, tylko ja cos najwyrazniej zle zrozumialam. Na szczescie Amerykanin przyuwazywszy ma konfuzje napisal mi na karteczce AKB. Potem dopisal 48. AKB48. Nic mi to nie mowilo - juz wolalam KGB. Na to Amerykanin syknal, ze ‘he’ll tell me later’. No i na Wasze nieszczescie rzeczywiscie powiedzial.


zatem przedstawiam Wam, moi mili japonski fenomen AKB48 (czytamy ten skrot: ‘eekeebeefoottiieito’). 
Bedzie srogo. 

         AKB48 jest formacja muzyczno-taneczna, skladajaca sie z 48 dziewczat, podzielonych na trzy druzyny po 16. Hm, zasadniczo to podobno teraz dziewczyn jest juz 51, ale chce zebyscie wiedzieli skad wzielo sie ‘48’ w nazwie. ‘AKB’ zas to uproszczony zapis Akiby czyli Akihabary, najbardziej hm... zdziwaczalej dzielnicy Tokio, pelnej sklepow z mangami, grami elektronicznymi, kawiarenek w ktorych kawe podaja panie przebrane za francuskie pokojowki, sprzedawcow oferujacych posciel z nadrukiem naszych ulubionych bohaterek anime, dmuchanych lalek przedstawiajacych zenskie postaci z Pokemona i wreszcie otaku - fanow tego wszystkiego. To wlasnie w Akibie i dla Akiby narodzilo sie AKB48.


klasyczna estetyka akibowa

        W zasadzie to ‘narodzila sie’ nie jest tu wlasciwym slowem. Pierwsze wykonawczynie zostaly wybrane na drodze konkursu (jak usluznie podaje Wikipedia -  sposrod prawie 8000 kandydatek). Idea demokratycznego (?) wyboru od tamtej pory przyswieca calemu przedsiewzieciu. Fani glosuja za pomoca telefonow na te dziewczeta, ktore szczegolnie lubia. To one dostaja glowne ‘role’ w teledyskach i spiewaja solowe partie w piosenkach (piosenki oczywiscie pisze dla nich sztab specjalistow, chociaz sadzac po jakosci maja oni do dyspozycji tylko elektroniczne pianionko z piecioma klawiszami). 

chyba raczej ‘japan’s most scary show’...
         Kazdy otaku moze wybrac sobie swoja faworytke i wspierac ja osobiscie (cos jakby Spice Girls tylko-  jak to w Japonii - podniesione do ekstremum...). Moze tez, jesli wysupla odpowiednia ilosc cesarskich jenow obejrzec idolki na zywo w ich wlasnym teatrze na osmym pietrze akihabarowego Don Quijotea. I wszystko fajnie, ‘kazdemu jego porno’ jak to mawiaja, fenomen niewinnych i slodkich idoli (a zwlaszcza idolek) siega w Japonii lat siedemdziesiatych, jest powszechnie znany i akceptowany, ale nie wiem... moja biala dusza czuje sie zniesmaczona, kiedy widze w pociagu dosc oblesnego pana, trzymajacego w rece taki plakat

         Mojemu polskiemu, kulturowo nieoprzystosowanemu mozgowi nasuwaja sie slowa ‘pedofilia’ i ‘kompleks lolity’. Wmawiam sobie, ze to po prostu inna kultura ktorej nie nalezy mierzyc nasza miara, ale potem widze na przyklad TO... natychmiast krew mnie jasnista zalewa i NAPRAWDE zaczynam teskic za nasza rodzima Doda Elektroluks!
Czytam Jem: Smazone ziemniory z pieprzem i majonezem. 
Dokonania: Zamowilam sobie wizytowki. Jak wiadomo w Japonii jesli czlowiek nie ma wizytowki to nie istnieje. Zatem zaistnieje za niecale 10 dni na papierze ‘biala wisnia’ z logiem Todaiu. Yay!
Fun Fact: Dzisiaj, kiedy wyjezdzalam ze stacji Yotsuya moimi ulubionymi, dlugimi ruchomymi schodami odwrocilam sie podziwiac widoki i (WTEM! NAGLE!) okazalo sie, ze tuz za mna stoi doktor Starecka. Myslalam, ze mam omamy!
PS. Na szczescie nie cala Japonia poddaje sie dyktaturze lolitek. Jako, ze ostatnio zaniedbywalam zgloszenia w kategorii ‘dziwne japonskie reklamy’ I now give you THIS - klip loterii BIG, ktory codzien rano wprawia mnie w pociagu w dobry nastroj - do tego coraz czesciej przylapuje sie na nuceniu towarzyszacej  mu piosenki.

środa, 27 października 2010

Mimoza, live @ Shibuya



to jest jasna strona japonskiego show businessu. tune in tomorrow, jesli chcecie poczytac o stronie ciemnej!

      
       Najwierniejsi z czytelnikow (i Ty, osobo, ktora znalazlas tego bloga w googlu, wyszukujac go za pomoca frazy ‘to taka biedronka’)! Dzis krotko, bo w formie obrazkowej, opisze Wam wyprawe na koncert jednej, jedynej, niepowtarzalnej MIMOZY!
       Kochana (i pisze to bez cienia ironii) Mimoza sprezentowala mi bilet, kiedy powiedzialm jej, ze zasadniczo lubie jej piosenki na majspejsie. A skoro juz dostalam tenze bilet, nie bylo zmiluj i, chociaz dzisiaj pogoda naklaniala raczej do spedzania czasu w towarzystwie farelki oraz kubka herbaty, wieczorowa pora dzielnie ruszylam na Shibuye.


Oto kawal Shibui. Calosc to mniej wiecej to samo spotegowane po stokroc oraz BARDZO trudne do zniesienia, zwlaszcza w godzinach wieczornego szczytu (ktory trwa tu od 18tej do 5tej rano, niezaleznie od dnia tygodnia...) Ada twierdzi, ze sam widok tej dzielnicy nieomal przyprawia ja o apopleksje. Hm, nie da sie ukryc, ze cos w tym jest.
     Mialam troche klopotow, zeby znalezc wlasciwe miejsce, ale nieoceniony google street view poraz kolejny mnie uratowal.


To tu! Modelowy rozmiar klubu w Shibui czyli (tak samo jak w Shinjuku) tak zwana ‘mala szafa’.
     Wewnatrz miesci sie scena na 1,5 wykonawcy, bar oraz przestrzen na maksimum dwudziestu sluchaczy.
W murowanej piwnicy, spiewali Japonczycy!
        Generalnie w Japonii granie na instrumentach jest bardzo popularne i robi to prawie kazdy dzieciak. W efekcie, wiekszosc Skosnych nie tylko umie cos tam pobrzekiwac ale jest tez po prostu niezle umuzykalniona - zwlaszcza w porownaniu do nas bialasow (ktorzy jak wiadomo uzywalismy cymbalek glownie do bicia innych przedszkolakow)

Mimoza sie nawadnia
       Chyba dlatego moze istniec tyle miniaturowych barow z muzyka na zywo. Taka Mimoza, piszaca po godzinach wlasne piosenki, ma gdzie je spiewac, zaprasza znajomych, znajomi skoro zostali zaproszeni to przychodza - nawet jesli nie placa za bilet (bo dostali go w prezencie) pewnie wypija drinka, knajpa ma zapewniony przyzwoity obrot, Mimoza motywacje, zeby grac dalej, a przemysl muzyczny mozliwosc wyciagania skads talentow.... Hm, oczywiscie przemysl w ogole z takiej mozliwosci nie korzysta, bo dziwnym trafem jakos BARDZIEJ OPLACA MU SIE PRODUKOWAC PLASTIKOWYCH IDOLI. Ale o tym jutro!
       Dzis napisze jeszcze, ze Mimoza gra fajnie, spiewa DUZO lepiej niz na majspejsie i generalnie jest w porzadku (mam do pozyczenia singiel jesli ktos jest zainteresowany!). Piosenki pisze zas iscie slowiansko rozemocjonowane - moze dlatego sama jest takim zdechlakiem: wszystkie swe uczucia przelewa w muzyke!


A tu juz po wszytskim. To na co pokazuje palcem to moja bezcenna nalepka backstage passa, dzieki ktoremu moglam w ogole robic zdjecia!
Czytam: 激流 Yoshiki Shibaty. Jak mowila nieodzalowana Pani Okazaki na niczym nie szlifuje sie jezyka tak dobrze, jak na literackiej pulpie.
Slucham: Tim Curry - Sweet Transvestite z Rocky Horror Picture Show. Nie widzialam jeszcze wersji Glee, ale przeciez nie jest fizycznie mozliwe, zeby byla lepsza od oryginalu!
Dokonania: Na czas pobytu w Tokio wylamalam sie ze swojego bojkotu Wielkiego Szatana vel Starbucksa. Moje pozadanie goracej, zielonej herbaty z mlekiem jest po prostu zbyt potezne. Ale przynajmniej biore ja zawsze we wlasnym kubku, przez co oszczedzam cale 20 jenow!
Fun Fact: A propos: w moim kubku termicznym miesci sie PRAWIE cala duza kawa starbucksowa. Polska ekspedientka po prostu nalalaby troszke mniej niz nalezy, zeby nie przelac pojemnika. Ekspedientka japonska za kazdym razem nalewa w skupieniu ‘z gorka’. Gorka sie jej nieodmiennie przelewa, a japonska ekspedientka z glebokim poklonem przeprasza mnie po stokroc.  
PS. A jednak... IT’S HERE!!!

wtorek, 26 października 2010

Ballada o pieknym Zydzie i smierdzacym Chinczyku



zaciagnij sie na stypendium, mowili... poznasz swiat, mowili... pozbedziesz sie uprzedzen rasowych, mowili... wszystko klamstwa!
          Kochani, kazdy tydzien ma swoj Straszny Dzien. Wyglada na to, ze w moim przypadku Strasznym Dniem bedzie wtorek. Okazalo sie, ze to wlasnie wtedy nastepuje kumulacja zajec jezykowych, na ktore sie zapisalam.
          I tak poranek rozpoczynam lektura tekstow z dwoma flakami, Szwajcarem oraz Brazylijczykiem. Dla Szwajcara widze jeszcze cien nadziei, bo on po prostu nic po japonsku nie rozumie, ale Brazylijczyk jest stanowczo stracony. Obaj budza we mnie nagla sennosc, dlatego siedze w pierwszej lawce, zeby ich nie widziec.
         Po przerwie lanczowej ruszam do centrum miedzynarodowego na dwie godziny intensywnego kursu. Jest... naprade intensywny. Ton grupie nadaja Azjaci, sprawiajacy wrazenie, jakby za umiejetnosc plynnego porozumiewania sie po japonsku byli w stanie oddac nerke oraz conajmniej cztery palce. Na ich czele stoi brzydko pachnacy Chinczyk, porazajacy swoim zasobem slownictwa. Bialych reprezentuja piekny, lecz srednio rozgarniety Zyd, niezbyt piekny ale swietnie mowiacy po japonsku Amerykanin oraz ja. Wiele wiecej poki co nie moge powiedziec, ale dzis zajecia prowadzil pan z lokiem (uwielbiam Japonczykow z lokami, uwazam, ze to oddzielna grupa antropologiczna, zawsze maja przynajmniej szczatkowe poczucie humoru i sa niejaponsko bezposredni!), analizowalismy dzielo, przy ktorym (uwaga japonisci!) zbladly nawet banialuki z 中級日本語 : wzorca z Sevres wszystkich niedorzecznych czytanek jezykowych.
         Popoludniowa pora resztka sil wleke sie na zajecia z pisania tekstow. Poza mna docieraja tam juz tylko Zolci (potrzeba zaprawde azjatyckiego samozaparcia, by uczesczac na zajecia po 16tej..) oraz Bob. Bob mnie rozczula, wyglada jak archetyp gaijina z japonskich programow rozrywkowych. Sprawia wrazenie jakby mogl w kazdej chwili zrobic TO.
        Podziwiajcie zatem - przez piec lat japonistyki nie prezentowalam soba niczego zblizonego do kujonizmu a tu prosze bardzo! Nic jednak nie poradze, ze nauka jezyka w Japonii, gdzie mozna nowym slowkiem na przyklad zaatakowac pana w sklepie, to o wiele przyjemniejsza czynnosc, niz tluczenie na pamiec kserowek w ojczyznie... Zatem trzymajcie kciuki by moj slomiany zapal tym razem zbyt szybko sie nie wypalil
Czytam: 留学生の日本語. Nie z woli wlasnej to czynie!
Slucham: Vigilante - Before. Czasem po dniu ciezkiej pracy dobrze sobie posluchac jak jakis pan po prostu wrzeszczy.
Dokonania: Jako, ze nie mam jeszcze kuchenki mikrofalowej, a z jej zakupem czekam do wyplaty stypendium wlasnie roztapilam sobie ser na kanapce za pomoca farelki. Pelen sukces!
Fun Fact: Dzisiaj na akademikowej tablicy ogloszeniowej pojawil sie OFICJALNY ZAKAZ KARMIENIA MITACKICH KOTOW. Podobno dranie tak urosly w sile, ze organizuja lupiezcze wyprawy do smietnikow sasiadow O_O
PS. Wczoraj Maju-baju swietowalo czytelniczy komentarz nr. 100.  Maly Wolff, autor tegoz jubileuszowego, setnego komcia otrzyma nagrode specjalna! (Przywiezc Ci Matche Latte? Albo pyszna bossowa kawe z mlekiem z Hokkaido? Chlebek melonowy? Czy moze jeszcze cos innego?). Konkurs trwa!

poniedziałek, 25 października 2010

Sikanie w kubek



aby dostac wreszcie stypendium student nie cofnie sie przed niczym!

          Dzien dobry. Dzisiaj boski, cesarski Todai zafundowal wszytskim swoim stypendystom obowiazkowe badania medyczne. Obejmowaly one: przeswietlenia, analize krwi, pomiary wzrostu/wagi (THE HORROR!!) /tetna, ekektrokardiogram, wspomniane w tytule sikanie do kubeczka oraz przede wszystkim TEST TOLERANCJI WOBEC STANIA W MONSTRUALNYCH KOLEJKACH. Dla mnie osobiscie wizyta przy kazdym okienku miala dokladnie taki sam przebieg: 
Lekarz: Dzien dobry Renciofusuka-sama, mozna po japonsku?
Ja: Sprobujmy po japonsku 
Lekarz: prosze sie rozebrac/ wyciagnac reke(noge)/ stanac tutaj.
Ja: Tajest!
Lekarz: Ooo, choroba Hashimoto...? 
Ja: Tak, choroba Hashimoto 
Lekarz: Hm.. choroba Hashimoto.. ciezko co?
Ja: E, nie tak ciezko - lekarstwa mam 
Lekarz: Prosze regularnie brac lekarstwa bo choroba Hashimoto to powazna sprawa!
Ja: Tajest!
          Zaprawde nie mam pojecia jaki temat konwersacji mieli ludzie, ktorzy akurat NIE SA na cos przewlekle chorzy...
          Anyhows, moje stanowczo ulubione badanie mialo miejsce w okienku numer 8 oraz (nie)wiadomo dlaczego dotyczylo tylko studentow zagranicznych. Skladal sie na nie kwestionariusz, w ktorym pytano nas miedzy innymi, czy przemawia do nas telewizor i czy miellismy kiedys wrazenie, ze ktos probuje czytac nasze mysli... 

          Dzisiaj oficjalnie zaczal sie rowniez samobojczy kurs jezykowy. Na razie nie wyglada to zle, w swojej grupie nie jestem ani jedynym bialym ani jedyna kobieta (i jedna i druga mniejszosc obejmuje az trzy osoby z trzynastu! Nieprawdopodobne!). 

***
          Tymczasem, wobec braku istotnych wiesci cos dla (wszystkich trzech) sympatykow serialowych: zalegly pick of the week.


          Tym razem z  serca polecam Rubicon, serial w 13-odcinkowym formacie, produkowany dla AMC. To wazne, bo rzeczone AMC moze jeszcze nie jest jeszcze na (niedosciglym serialowo) poziomie HBO, lecz ale na pewno w ten poziom mierzy (przynajmniej jesli chodzi o standardy wykonania oraz aktorstwa). Rubicon kreci sie wokol pracy analitykow rzadowych, czyli (z grubsza mowiac) ludzi, ktorych naczelnym zadaniem jest wykrywanie/interpretowanie wzorow w morzu pozornie niezwiazanych ze soba faktow. Klopot pojawia sie wtedy, kiedy jeden z bohaterow zaczyna widziec slady prawidlowosci nie tam, gdzie powinien.. 
          Sila napedowa serialu jest jego realizm - nie sadze, zeby w ostatnim czasie bylo cos tak rzetelnie pokazujacego prace w branzy gromadzenia informacji. Tempo jest niespieszne, tropy potencjalnego spisku raczej zasugerowane niz ukazane, co zmusza do uwaznego ogladania i samodzielnego kombinowania. Plus jesli kiedykolwiek interesowaliscie sie tym, jak to sie dzieje, ze amerykanskie bomby spadaja akurat na te a nie inna wioske w Afganistanie szczerze polecam Rubicon.

Highlight: Miranda Richardson i Arliss Howard w bardzo nietypowych rolach, rzadko widywanych w telewizji bohaterow: zmotywowanej bogatej kobiety kolo szescdziesiatki oraz wcale nie przegietego, do bolu rzeczowego homoseksualisty.
A lot like: 24 (bez poscigow i strzelanin), Sherlock
Dla kogo: milosnikow teorii spiskowych, fanow dobrego aktorstwa, widzow, ktorzy lubia podczas ogladania troche pomyslec.
A tu opening, jeden z najlepszych, ktore ostatnio napotklalam, ladnie udzwiekowiony i swietnie oddajacy nastroj.
Dokonania: Dzisiaj pierwszy raz odpalilam pokojowy grzejnik i nie doznalam przy tym poparzen!
Fun Fact: W pociagach japonskich jest tyle interesujacych rzeczy, ze nie da sie czytac wlasnej ksiazki. Mozna ogladac wiadomosci, prognoze pogody, porady dbania o urode, mapke czerwienienia klonow, wykonywac cwiczenia umyslowe i wreszcie sledzic przygody pieska Charo, bohatera jedynej na swiecie “powiesci pociagowej”. Bardzo sie wciagnelam! 

niedziela, 24 października 2010

Gotycki clubbing z jednoreka Finka



precz z nudnym weekendem! przedstawiam Wam nocne zycie Shinjuku w pelnej krasie: z karabinem, konsoleta oraz halloweenowa dynia!!!
         Najszanowniejsi, dzis nareszcie to, na co czekacie od dawna czyli tzw. ‘dziwna’ strona Japonii. Zaprezentuje ja Wam w postaci wzruszajacego fotoreportazu. 
         Miejsce akcji stanowi klub Marz na Shinjuku, rozmiarami dorownojacy przestronnej toalecie, a znany (przynajmniej w internecie) glownie jako gospodarz imprezy Midnight Mess, najstarszego tokijskiego wydarzenia z kategorii (tu pozwolicie, ze przepisze ze strony internetowej): “gothic/fetish/dark/experimental/industrial/underground/dance”. Jesli mnie znacie, wiecie, ze zasadniczo lubie tego typu odglosy, (choc w moim domu nazywa sie je raczej “muzyka wykonywana przez grubych Niemcow odzianych w lateks”). Nie moglam zatem odmowic sobie okazji zobaczenia, jak przy tych dzwiekach bawia sie Skosni. W wyprawie turystyczno-krajoznawczej towarzyszyla mi Jednoreka Finka, kompan zgodny, ladny i przyjazny.
         Wieczor, poza dj’ami mialy umilac dwa wystepy na zywo, show burleskowo-fetyszystyczny oraz (takie cuda tylko w Japonii!) konkurs na najladniejszy kostium.


Okolice pierwszej w nocy. Live show numer 1: CHC System - japonski industrial, calkiem sympatyczny, chociaz trudno ich bylo wziac na powaznie, skoro wszystkie konsolety mieli udekorowane halloweenowymi dyniami.


Okolice 2:30. Live show numer 2: Luke Chaos...


... i jego kolezanki czyli Chaos Royale. Na ulotce promocyjnej napisane mieli: “Crunk-step / Death-Hop / Goth'n'B ... Extreme noise for pole dancers” HILARIOUS!!!
Luke miksowal a panie wykonywaly cos, co nazwalabym quasi sex-show’em, gdyby nie to, ze biedne kobiety (jak to Azjatki) pozbawione byly jakichkolwiek kraglosci....

....byc moze dlatego w pewnym momencie postanowily wspomoc swoja sceniczna aparycje... hm.. plastikowymi karabinami

Organizatorka calej imprezy niejaka Mistress Maya (yup!) Jej styl i osobowosc okreslilabym mianem ‘Hello Kitty meets BDSM', co stanowi idealna personifikacje tokijskiego undergroundu. Mowi o sobie w trzeciej osobie (rzecz u Japonek wcale nie niezwykla ale mnie doprowadzajaca do szewskiej pasji)
          Generalnie, poza fajnymi wystepami na zywo, wieczor byl srednio udany. Po pierwsze, jak na rzekomo najwieksza taka impreze w miescie, przyciagnal smieszna ilosc ludzi, ktorzy do tego srednio byli zainteresowani tanczeniem. Po drugie dj’e miksowali prymitywnie (bezmyslnie zmaltretowane Bela Lugosi’s Dead Bauhausu - jeszcze dlugo bedzie mnie straszyc po nocach!) i stanowczo najlepiej brzmieli, kiedy wyjatkowo puszczali cokolwiek w oryginale. Po trzciecie: naprawde nie kupuje japonskiej estetyki gothic lolita ani w ogole upiornych prob laczenia, tego co slodziutkie, z tym co rzekomo mroczne - kazdy ma prawo ubierac sie jak chce ale sztuczne bandaze ze sztuczna krwia ze sztucznie pocietych nadgarstkow sa raczej smutne niz smieszne...Wreszcie po czwarte JESLI JESZCZE RAZ ZOBACZE NA JAKIEJS IMPREZIE WIZUALIZACJE Z ‘HUNGER’ TONY’EGO SCOTTA TO ZWINE SIE DO SRODKA I NIE WYJDE JUZ NIGDY!!!


Anyhows: tak wygladala Finka po wyjsciu z klubu. Obiecalam jej, ze nastepnym razem po prostu pojdziemy na zakupy.

A na stacji Mitaka przywital mnie bajkowy wschod slonca...
Czytam: nadal Zizka. Ale juz koncze.
Slucham: losowych live’ow Chaos Royale (zwlaszcza tego). Well I liked it, sue me!
Dokonania: nie chce sie chwalic, lecz moj stroj na Midnight Mess byl tak doskonaly, ze wynikajaca z niego znizka na bilet wstepu objela rowniez Finke. Moze szkoda, ze ucieklysmy przed konkursem na kostium: do wygrania byly plastikowe smycze sado-maso!
Fun Fact: W zasadzie tym razem to raczej ‘sad fact’. W Japonii nie ma nocnych pociagow. Jesli po godzinie pierwszej znajdziecie sie poza swoim miejscem zamieszkania, to o ile zalujecie pieniedzy na taksowke jestescie odcieci od swiata!

PS. Dzisiaj rano bohatersko zwleklam sie do kosciola. Jako, ze dnia poprzedniego, robiac zdjecia pod scena praktycznie wisialam na glosniku to bylam na tyle glucha, ze wszystkie piesni brzmialy jakby ktos moich biednych pierwszych chrzescijan zamknal w blaszanym pudle wypchanym wata (to jest nadal lepiej niz wiekszosc wczorajszych miksow, lecz coz..)

piątek, 22 października 2010

Sanatorium pod nomikaiem (飲み会の下のサナトリウム)



czyli szalenstwo czai sie w klaustrofobicznych korytarzach Todaiu
         Dzis w luznym nastroju weekendowym chcialabym przedstawic Wam moj ulubiony budynek Todaiu: tak zwane Prawo i Literature 2. W jego odrapanych i zdezelowanych scianach maja miejsce me wydzialowe zajecia jezykowe oraz przerwy na lunch (jesli akurat pada).

Kazdy japonista na pewno zrozumie jak rozczula mnie taki krajobraz, kropka w kropke powielajacy kanony estetyczne naszych wydzialowych sal przy Krakowskim.
         Rozbrajajace jest to, jak uniwersytety na obu polkulach uznaja, ze budynki humanistyczne sa ostatnie w kolejce do remontu/ komputeryzacji/ wyburzenia, oraz ze jesli ksiazki nie mieszcza sie w salach to nalezy je po prostu wystawic w pudle na korytarz.

Tu miesci sie ulubiona przestrzen lunchowa Majzilli (zauwazcie luksusowe 50-letnie skorzane krzesla). Dopiero wczoraj odkrylam, ze sale wokol to specjalizacja ‘estetyka’. Jak widac ciagnie swoj do swego!
         Ze wszystkich zajec jezykowch w obrebie Prawa i Literatury 2 moimi stanowczo ulubionymi pozostaje piatkowy Wstep do Japonskiego Umyslu. Po pierwsze dlatego, ze pani prowadzaca jest cudownie roztrzepana (brzydko nazywamy ja Are-sensei bo jej najczesciej uzywany zwrot to あれ?あれ?あれあれあれ?!czyli - w wolnym przekladzie - takie zaskoczone ‘ej! hej! ojojoj!’). Innym pozytywntym aspektem piatkowych zajec jest fajna, mala grupa, zywe przeciwienstwo moich flakonudnych wspolstudentow z reszty kursow. 

Kiar, tu specjalnie dla Ciebie Wloch rozwiewa watpliwosci, co do swoich zdolnosci mowienia po japonsku. Od siebie dodam tylko, ze typ w ramach rownowagi w ogole nie mowi po angielsku.
         O ile uczuciowo zwiazana jestem z Prawem i Literatura 2 to od czasu do czasu pojawiam sie jednak w moim desygnowanym budynku, czyli Literaturze 1. I tak na ten przyklad wczoraj bylam tam na swietnym wykladzie dotyczacym relacji miedzy ilustracjami a tekstem w prozie Schulza. Chce wyraznie podkreslic, ze na prelekcje udalam sie ze wzgledu na  swa milosc do Schulza a nie ze wzgledu na darmowe jedzenie, ktore oferowano pozniej.


To prelegentka: pani Kato z sekcji Literetury Slownianskiej. Wyklad byl zorganizowany ku czci obrony jej pracy doktorskiej. Pani Kato ma leb jak sklep, uroczego pieprzyka na srodku nosa i kiedys prawie doprowadzila mnie do zawalu, przesylajac w srodku nocy maila napisanego piekna, literacka polszczyzna.
          Nomikaj wydzialowy (stanowczo chcialabym wprowadzic podobna tradycje swietowania nowych stopni naukowych w Polsce!) udal sie nad wyraz dobrze. Byl Tomoyuki (z ktorym pracowalam przy pupkach Chopina),  mnostwo japonskich rusycystow oraz dwie dziewczyny z zagranicy, z ktorych jedna byla KOSZMARNIE niecharakterystyczna a druga jeszcze bardziej. Pozostalam wiec w towarzystwie Skosnych, ktorzy karmili mnie wszystkimi mozliwymi potrawami (ze szczegolmnym uwzglednieniem marynat). Gdy Skosni stoczyli sie pod stoly (i to maja byc rusycysci?!) oddalilam sie w strone stacji kolejowej. W domu moj zoladek zglosil pewne zastrzezenia do mieszania marynat ze slodkimi drinkami, zawiazal sie na supel i pozostaje w tym stanie do chwili obecnej. 
Krotko mowiac: milego weekendu!
Czytam: opowiadania Schulza po japonsku.
Slucham: Laurie Anderson - The Beginning of Memory. Najcudowniejsza kobieta swiata. O dziwo jej muzyka koi rowniez moj umeczony zoladek. 
Dokonania: Mam juz wreszcie kompletny zestaw przypraw niezbednych do zycia tutaj: sos sojowy, wasabi i JAPONSKI MAJONEZ (mniam!)
Fun Fact: Od trzech dni poszukuje wacikow. Bez rezultatu. Jak nowoczesna cywilizacja mogla sie rozwinac bez wacikow?!


A tu w nawiazaniu do poprzedniego posta przyklad tego w jakim powazaniu maja mieszkancy Mitaki znaki zakazu parkowania