wtorek, 5 października 2010

My life outside of the Program

kogo nie zabila wczorajsza sciana tekstu: bardzo prosze oto dokladka


Kochani! Kolejny dzien przyniosl mi oczekiwana odmiane po weekendowym stuporze. Wraz z nastaniem poniedzialku otwarly sie bramy wszelkich mozliwych biur i wylecialy z nich straszliwe ilosci papierzysk w ktorych teraz brne, probujac niczym kopciuch podzielic je na kupki “do zrobienia wczoraj”, “nie do zrobienia” i “nie rozumiem”.
A dzien zaczal sie tak milo.. Podsluchawszy wczoraj na spotkaniu Programu, ze AIKOMowcy zaatakuja urzad miejski okolo 9.00 postanowilam przytomnie udac sie tam przed nimi w celu dokonania procesu oficjalnej rejstracji bialasa. Plan niehybnie zostalby zasabotowany przez niedzialajacy (bo nie przestawiony na japonski czas) budzik, gdyby nie pan Ciec, ktory o 7.50 (o 7.50. w akademiku. I mean REALLY?!!) przyniosl mi poczte, przekonany, ze na pewno nie odnajde jej na dole w mojej skrzynce...( Przy okazji: mozna juz oficjalnie do mie pisac na adres stacjonarny: Mitaka International Hall of Residence D#309, 6-22-20, Shikawa, Mitaka City, Tokyo 181-004 [三鷹国際学生宿舎 D#309, 181-004 東京都三鷹市新川6-22-20). Przysylajcie kielbase. Magdo, nie zamawiaj na mnie w ramach zemsty rzeczy z Amazona...przynajmniej nie bez uprzedzenia] W kazdym razie: poranna dostawa pierwszej tego dnia gory papierow sprawila, ze obudzilam sie, ogarnelam i popedzilam cwalem w strone urzedu miejskiego, by zdazyc dotrzec tam przed tlumem Programistow. Po drodze musialam pokonac automat do zdjec, co ze wzgledu na zuzyta ilosc czasu prawie udaremnilo moj plan. (no co? zdjecie przecie sobie robilam - tego sie nie da przyspieszyc gdyz wdziek moj jest ulotny i slabo rejstruje sie na kliszy). W efekcie, ledwie znalazlam wlasciwe okienko i zajelam ustawione przed nim krzeselko do ratusza wpadla wysoce niezorganizowana, glosna grupa znanych mi juz AIKOMistow. Ha, ha, too late, suckers!!!

Otrabiwszy urzedniczy sukces przemiescilam sie na glowny kampus, gdzie w budynku wydzialu literatury, wdziecznie nazywanym “pudlem od zapalek”, na pietrze numer osiem odnalazlam mojego opiekuna, wraz z moim profesorem-patronem i Mimoza. Hm, w poprzednim poscie stwierdzilam, ze to ja jestem mimoza. Nieprawda. Ultimate mimoza jest Kanazawa, panienka, ktora odebrala mnie z dworca w dniu przylotu. Nie mam nic przeciwko niej (w koncu mnie odebrala! darowanemu koniowi i tak dalej..) Niestety bidula mowi tak cicho, ze nie da sie uslyszec zas zyciowej energii ma tyle, iz mam ochote zaaplikowac jej elektrowstrzasy za kazdym razem jak na nia spojrze. No ale niestety, stalo sie: Mimoza zostala moim tutorem...Jak sama nazwa wskazuje tutor to opiekun bialego studenta. Blakawszy sie po kampusie w postaci “pudelka od zapalek” z zazdroscia spozieralam na wszystkich obcokrajowcow, oprowadzanych przez swoich wlasnych, prywatnych, blyszczacych i nowiutkich tutorow. Smutno mi bylo ze ja takiego nie mam i zastanawialam sie skad tez by go wziac. Coz - tutor zostal mi zeslany. TYLKO DLACZEGO W POSTACI MIMOZY?!!

Mimoza oczywiscie stara sie, ale niestety sile przebicia ma zadna. Oh, well. Przynajmniej pokazala mi gdzie jest biuro spraw studenckich - odebralam legitymacje i kolejna dawke papierow. Potem z Mimoza zwiedzilam biblioteki, stolowki, lokalne sklepy. Skontestowawszy, ze nie potrzebuje przewodnika tylko kogos kto pomoze mi wypelnic te cholerne papiery zwalilam na nia formularz rejstracyjny do providera internetu. Nastepnie zmusialam, zeby zadzwonila do drani i mnie zarejstrowala (a co! dostaje za to moje tutorowanie jakies tam pieniadze - moze i niewielkie ale na rachunek z komofonu powinno jej wystarczyc :D). God bless her, zalatwila! (Ach, gdybym wiedziala ile jeszcze mam w papierach rzeczy, ktore powinna za mnie rozwiazac nigdy bym jej nie wypuscila do domu..) Coz. Dodam tylko, ze ludzie z Programu mieli internet dwie godziny po tym, kiedy przyjechali. Dobrze ze nie mieszkaja w jednym budynku bo chyba bym o podpalila. Wracajac ze stacji bylam tak wypruta, ze zamiast isc z buta kupilam sobie prawdziwe mamachari: dwukolowy pojazd o napedzie noznym jakos tam spokrewniony z rowerem - symbol kazdej szanujacej sie japonskiej mamuski. (I oczywiscie: bialasy z Programu dostaja rowery za darmo. Niestety akademikowe biuro nie dalo sie namowic ze moze skoro ja tez jestem biala a rowerow do wziecia sporo to hmm..) Oh well, wypchajcie sie - mam moje mamachari. Nie umiem na nim jezdzic ale co tam - dowiozlo mnie do akademika przed zmrokiem.

Pokonana przez japonskie metody blokowania kol na noc wzielam za wszarz lokalesa (biedny szedl wyrzucic kartony do smieci, zaslanial sobie nimi doroge i zanim mnie zauwazyl bylo juz za pozno..). Z zimna bezwzglednoscia zmusilam go zeby pokazal mi jak zabezpieczyc nieszczesny rower. Tak skonczyla sie moja pierwsza interakcja ze wspolokatorem z akademika. Jak wiesci o mnie sie rozniosa juz zaden mitacki Japonczyk nie pokaze mi sie na oczy. I DOBRZE. SIEDZCIE W POKOJACH, SMIERDZIELE!!! .....O, Ciec przyniosl mi parasol. Fajnie


Czytam: opis jutrzejszego spotkania w sprawie kont bankowych. jest to tekst wyraznie przeznaczony dla Mimozy, ale ze ona jutro ma zajecia musze dranstwo zlamac sama.

Slucham: Pulsowania krwii we lbie

Dokonania: Wybralam rower w kolorze, ktory Eddie Izzard okreslilby mianem “fuck off” pink

Fun fact: Oficjalna roslina (sic!) miasta Mitaka jest milorzab.


1 komentarz:

  1. Wiesz co, ja też zaczynam nienawidzić tych Programistów... >:[ U nas przynajmniej nie było wyjątków i wszyscy na net musieli czekać najmarniej 2 tygodnie, a dostawali tylko to, co im sempaje zostawili...

    OdpowiedzUsuń