czwartek, 18 listopada 2010

Czekajac...



Czyli o tym, jak kolejny raz cudem uniknelam deportacji.. Well, not really.
        Wedlug mojej teorii, kregoslupem japonskiego spoleczenstwa sa Ciecie (kiedys napisze o tym wicej...). Zywa jego krwia jest zas nieustajacy przeplyw dokumentow. Odkad tu jestem, prawie codziennie cos wypelniam, zanosze w rozne miejsca, odbieram, podpisuje alibo archiwizuje... Czuje sie przy tym jak dziecko we mgle, a czasem dopada mnie przerazliwe przeswiadczenie, ze GDZIES JEST JAKIS ARCYWAZNY PAPIER, O KTORYM ZAPOMNIALAM. Na ten przyklad wczoraj: biuro spraw studenckich przyslalo mi maila z ponagleniem do oddania formularza. Nalglowek formularza glosil: “Uzasadnienie rezygnacji ze stypendium”. Daje slowo, jak go zobaczylam w skrzynce mailowej, przeszlam co najmniej trzy zawaly.
       Zatem, choc czwartek to zazwyczaj moj dzien wolny, kiedy spie do pozna oraz ograniczam aktywnosc do niespiesznego przewracania sie z boku na bok, tym razem musialam z rana zwlec sie z lozka i podreptac do Pani Yasudy, by spytac O CO DO CHOLERY CHODZI?!!
       Szczesliwie okazalo sie, ze na dole formularza jest malutkie okienko “Jednak nie chce rezygnowac w tym semestrze ze stypendium” i to je powinnam zaznaczyc. Oraz uzyskac podpis mego profesora-opiekuna. DO JUTRA. No wiec koczowalam caly bozy dzien w budynku literatury, czekajac az moj supervisor skonczy rade wydzialu (dobrze wiedziec, ze rada wydzialu to czarna dziura czasowa takze w Nipponie...FYU: Ta akurat rada trwala piec godzin z lekka gorka...)
        Wyznam tu, iz, kiedy wreszcie uzyskalam upragniona sygnature, zrobilam jej zdjecie komofonem. Przysiegam, nastepnym razem po prostu przekleje owo zdjecie gdzie trzeba, za pomoca swych nieprzecietnych mocy fotoszopowych!!!
Czytam: Naoki Urusawa - Yawara! t. 10. Jedna z bardziej uroczych i zabawnych rzeczy w Japonii. Dzisiaj w pociagu poplakalam sie nad nia ze smiechu.
Slucham: Diorama - Jericho Beach
Dokonania: Dzisiaj zrobilam swoje pierwsze 忘れ物 (wasuremono) - czyli zgubilam cos na uczelni. Jak to zwykle w Japonii, wystarczylo post factum zglosic sie do sekretariatu, a tam juz czekala na mnie odnaleziona i odniesiona przez jakiegos porzadnego tubylca zguba (tym razem telefon...)
Fun Fact

Robin Food, (ロビン·フッド) japonski bohater. Zjada bogatych i oddaje biednym?

3 komentarze:

  1. Ciekawe, czy Japończycy zdają sobie sprawę, że on się nie nazywa Food, tylko Hood :D Bo np. podobno większość nie zdaje sobie sprawy, że pchli targ, czyli フリーマーケット to nie jest od "free", a od "flea" :D

    OdpowiedzUsuń
  2. zaletą walk z japońską biurokracją jest to, że po powrocie do Polszy każdego urzędnika wciągniesz przez nos i wyplujesz :) no i żaden dokument nie wyda ci się nadmiernie absurdalny. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do biurokracji to nie wiem czy polska da się nosem wciągnąć, może i mniej jest jej. ale za to bardziej pogmatwana i bezsensowna.
    Ja się już od 2 miesięcy wożę ze sprawa spadkową.

    OdpowiedzUsuń