wtorek, 18 października 2011

Polandaliada



...czyli ‘Do kraju tego, gdzie kabanos wonie...’.

          Dzień dobry. Na początek nowego tygodnia na Długiej Nodze, dwa słowa o Pōrando-sai (ポーランド祭), to jest ‘Festiwalu Polskim’ w Tokio. Po pierwsze, mało brakowało, a w ogóle byśmy się o tym Festiwalu nie dowiedzieli, z prostej przyczyny, że wydarzenie odbywało się w Roppongi, dzielnicy, która budzi w nas przerażenie. Roppongi jest na tokijskiej mapie oazą ex-patów, głównie z USA. Ich białe, niezasymilowane kulturowo gęby straszą tam na każdym kroku. Generalnie na terenie Roppongi zwyczaje są małoazjatyckie, klimat pijacko-rozrywkowy a ogólny nastrój można podsumować mianem ‘entuzjastycznego poszukiwania japońskiej... hm... powiedzmy „żony”’. Roppongi (zwłaszcza wieczorami) lubi być głośne, rozwrzeszczane, a nawet szczątkowo niebezpieczne, stanowiąc jedyne poza Kabukichō miejsce w Tokio, gdzie istnieje cień (raczej cień cienia) szansy, iż ktoś nas okradnie. 
          Obietnica stoiska z kiełbasą wystarczyłą jednak by przełamać w nas wszelką niechęć i sprawić, że w niedzielne popołudnie raźno ruszyliśmy do kompleksu ‘Roppongi Hills’ – z lekka upiornego konglomeratu sklepów galerii i biur, przy którym warszawskie Złe Tarasy wyglądają jak dziecięca konstrukcja z klocków Duplo. Konkretna lokalizacja polskiego festiwalu, chociaż niewielkia metrażowo, logistycznie położona była doskonale, zajmując jeden z dziedzińców kompleksu. Dzięki temu ruch był spory, a wokół piętnastu stoisk kręciła się konkretna ilość Japończyków, poprzetykanych gdzieniegdzie spragnionym kabanosów tokijskim Polakiem. Znad stolików dla gości wzbijała się woń bigosu i piwa Żywiec. Znad stolików handlowych lśnił niestety ino Bolesławiec, bursztyn i płyty z Szopenem. W tle dało się zaobserwować niewielką scenę, na której, (jak sprawdziliśmy w programie) zaplanowano głównie koncerty fortepianowe, koncert gitarowy i jeszcze więcej koncertów fortepianowych. Trochę szkoda, bo na zeszłorocznej emanacji imprezy znalazło się podobno miejsce nawet na jakiś pokaz mody i ogólnie nieco więcej ducha współczesnego, ale cóż... Jak promować Polskę za granicą jużsię zastanawiałam, lecz w Japonii o Polsce nadal wiadomo na tyle niewiele, że chyba każda promocja (nawet taka w oparach Cepelii) jest ‘w porzo’. My w każdym razie zdołaliśmy planowo kupić kiełbasę, więc generalnie z Pōrando-sai  wyszliśmy zadowoleni.



Upiorny cień Bolesławca, który rozpościerał się nad całym eventem



Najważniejsze miejsce całych targów i ich społeczne oraz geograficzne centrum: BUDA Z POKARMEM.



              Laureat naszego konkursu  na najlepsze stoisko: firma Forever Entertainment ze swoją grą o Szopenie, stworzoną na ajPada na wzór Guitar Hero i ubogaconą mocno psychodelicznymi animacjami z zombie-Szopenem wskrzeszonym z grobu i zmuszonym podejmować w muzycznych pojedynkach przeróżne tuzy muzyki współczesnej... Bomba!



...inny gadżet z Polski, którego nie wiem dlaczego nie można było na żadnym stoisku nabyć, ale który posiadam i który z niejaką radością zlokalizowałam także u jednej z pań hostess – opaska na rękę (bo chyba nie jest to bransoletka) z tradycyjnym motywem kwiatowym. Moją nabyłam na lotnisku tuż przed wylotem, by wzmożyć własny patriotyzm. Sklep nazywał się Kapela i miał w ofercie przeróżne cuda w cenach zaporowych – na przykład eleganckie szpilki na bazie kierpców za złotych polskich 3000.



Narybek japonistyczny w strojach ludowych oraz ja w tradycyjnym stroju Nelli Rokity.



W kwestii turystyczno-krajoznawczej jednym z ciekawszych punktów Roppongi Hills jest brązowy odlew (w skali 1:1) Mamusi Louise Bourgeois. Ma w odwłoku jajeczka!



Last but not least: namacalny efekt wyprawy na Festiwal Polski: Kanapka (na obrzydliwej japońskiej cium-cium bule tostowej, ale zawsze) z KRAKOWSKĄ SUCHĄ!

Czytam: Właśnie dziś w 2/3-cich zarzuciłam The Next 100 Years, po tym gdy Friedman wesoło zaczął przepowiadać na jakich dokładnie orbitach USA utrzymywać będzie w latach czterdziestych swoje kosmiczne stacje bojowe.
Słucham: Dość jest to haniebne, lecz ścieżki dźwiękowej z Dzwonnika z Notre Dame Disneya. Wraz z nowym semestrem wróciłam na zajęcia profesora W., gdzie na pierwszy ogień rzucił właśnie wiwisekcję tegoż filmu. Muzyka w bajkach Disneya mnie rozbraja.
Dokonania: -
Fun Fact: Z początku notki ciut nadawałam na Roppongi, nie da się jednak zaprzeczyć, że to właśnie tam znajduje się najlepszy punkt widokowy w Tokio, który polecamy wszystkim odwiedzającym nas w Japonii. Mori Tower w kompleksie Roppongi Hills dysponuje szerokim piętrem widokowym z pełną panoramą oraz możliwością wyjścia na lądowisko helikopterowe. Widok stamtąd (zwłaszcza nocą, kiedy miasto rozciąga się dosłownie od horyzontu po horyzont) przebija kilkukrotnie to, co można zobaczyć z Tokio Tower i innych bardziej rozpowszechnionych (czytaj ‘zatłoczonych’) miejsc widokowych w mieście.

5 komentarzy:

  1. Widzę że jakoś to wyglądało.
    Co do cen mięsa w Tokio, to nie patrzyłem, jeszcze bym się przeraził. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. HA! HA! Odnośnie fun fact też polecam jako punkt na oświadczyny! : ) Działa ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. @Chudini: No. Nez urazy, ale, zważywszy ile ty potrafisz przyswoić mięsa, musiałbyś od razu na dzień dobry sprzedać nerkę, żeby utrzymać swój poziom spożycia :d

    @Zucker: Proszę nie szydzić, sprawa jest poważna.

    @Shnitzel: HA! HA! HA! Chcialam i o tym napisac, lecz postanowilam dac wytrollować cię na komcia :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Podejrzewam że i tak starczyło by zaledwie na 1 miesiąc, potem trzeba by resztę organów gdzieś sprzedać. :P

    OdpowiedzUsuń