środa, 19 października 2011

500 dni Glutka


Z cyklu ‘Arcydzieła kinematografii japońskiej’: MOTEKI (モテキ) !!!

           O filmie Moteki dowiedziałam się z trailera wyświetlanego przed Paradise Kiss, innym wielkopomnym dziełem lokalnej kinematografii, który kontemplowałyśmy z M.w czerwcu. Trailer był głośny, kolorowy oraz wieścił, że oto powstaje film o trzydziestolatku ‘bez kobiety, bez pieniędzy i bez marzeń’. Takiemu oto nieszczęśnikowi, przydarza się nagle tytułowe ‘moteki’, czyli moment życiowy, kiedy z niezidentyfikowanych powodów zaczyna być oblegany przez płeć piękną. Nieszczególnie zaciekawiona, pobrałam ulotkę z datą premiery potencjalnego hitu (ulotkę możecie oglądać powyżej – udowadnia, iż główny bohater Motekiego to, jako żywo, żółta wersja Małża!), albowiem lubię być poinformowana w kwestii, co też można na lokalnych ekranach oglądać. Do kina staramy się, mimo zaporowych cen, chodzić - żólte filmy to niezła szkółka językowa, a pieniądze ze stypendium najetyczniej jest zwracać Japonii, chociażby przez inwestycję w rozwój lokalnych wytwórni.
          Anyhows, wczoraj, po kilkumiesięcznym oczekiwaniu na premierę, wreszcie udało nam się z Motekim zapoznać organoleptycznie i chętnie podzielimy się wrażeniami. Z riserczu wynika, że fabuła przeszła standardową japońską drogę od komiksu przez serial telewizyjny aż po film pełnomwetrażowy (dziwne, że pominięto po drodze kilka typowych przystanków, np. adaptację koreańską czy film animowany). Kinowy Moteki stanowi podobno kontynuację wątku telewizyjnego i prezentuje dalsze perypetie bohatera z nowymi kobietami, które na nowo go osaczają. Jak to osaczają, zapytacie. BABY? JAPOŃSKIEGO SAMURAJA? Lecz Yukiyo Fujimoto, czyli nasz bohater, nie jest żadnym samurajem tylko typowym współczesnym japońskim facetem-glutkiem, który daje się kobietom pomiatać i manipulować. I jak każdy glutek, musi, na skutek doznanych perypetii, stwardnieć, co pozwoli mu zrozumieć o co tak naprawdę w miłości chodzi. Podsumowując, fabuła Motekiego to 500 Days of Summer w żółtym sosie. Fajne? Fajne... Przynajmniej do czasu.
         Moteki zgrabnie bawi się konwencją, prześmiewając sam siebie, wplatając wątki musicalowe, slapstickowe i wstawki z wschodnim karaoke, w duchu Flight of the Conchords. Wizualnie jest to bardzo porządna robota, zaskakująco innowacyjnie pomyślana, jak na coś, co z założenia jest ino komedią obyczajową. Aktorsko, jak na japońskie standardy także przyzwoicie: Mirai Moriyama jest nie tylko glutkowaty, lecz przede wszystkim budzi sympatię. Niestety, kiedy już człowiek wygodnie rozeprze się w fotelu, zdrowo obśmieje i wzbudzi w sobie przekoanie, że Moteki okazałsię kolejna perła japońskiego kina popularnego, okoliczności przyrody zmieniają się gwałtownie, a z prześmiewczej, dekonstruującej formę komedii robi się nagle poważna opowieść o Uczuciu przed duże U, smuteczku i dojrzewaniu do Męskości (przez duże M). Gdzieś znika  obśmiewanie Glutka, a zaczyna jego Wielka Wyprawa po Miłość... Przez kolejne kilkadziesiąt minut Glutek pracowiocie przywraca właściwą, patriarchalną kolej rzeczy, pokazując rozbestwionym babom wokół, kto jest prawdziwym panem sytuacji – aż do momentu, kiedy główny obiekt miłosny, niczym spłoszona łania ucieka przez las a Glutek – już nie jako Glutek, lecz jako archetyp Mężczyzny-Łowcy musi dopaść ją i choć ona się opiera udowodnić jej, że jednak chce właśnie jego: Macho-Glutka. Krótko rzekłszy,  HOOKER, PUH-LEASE!
           Zupełnie z nienacka uderzyła mnie w Motekim ta zamiana tonacji, najpierw myślałam, że w pijanym widzie wyszłam z sali kinowej i usiadłam w jakiejś innej, gdzie wyświetlają zupełnie inny film, przypadkowo obsadzony tymi samymi aktorami (w Japonii, podobnie jak w Polsce to nie aż TAKIE niemożliwe, zważywszy, że gwiazd kina popularnego jest tu ograniczona ilość i że przewijają się one przez wszystkie możliwe produkcje). Niestety nie. Moteki to był nadal Moteki  tylko już inny: nieśmieszny oraz, co gorsza, śmiertelnie nudny. A szkoda, bo potencjał na początku przejawiał olbrzymi.



Najładniejsza scena w filmie, gdy Yukio tańczy wielki taniec miłości, choć również jawnie zerżnięta z 500 Days of Summer, jest naprawdę bardzo urocza.
         
        Bottomline: Moteki to 40 minut dobrego kina, do którego ktoś dokleił jeszcze godzinę z okładem zupełnie innego, nikomu niepotrzebnego filmu. Nacieszywszy się pierwszą częścią, możecie spokojnie wyjść z kina/wyłączyć telewizor. Ale i tak lepsze to-to niż Och, Karol 2.
         Trailer: tutaj

*** 

         Czytam: Andrew Ross Sorkin - Too Big to Fail: The Inside Story of How Wall Street and Washington Fought to Save the Financial System - and Themselves. Małż kupił to ostatnio w międzynarodowej księgarni na Roppongi, a ja podebrałam. Niby sympatyzuję raczej z okupantami Wall Street, niż prezesami wybail’outowanych korporacji, ale Sorkin napisał tak fascynującą i opatrzoną nieprawdopodobną ilością detali historię kilku miesięcy w roku 2008, kiedy wielkie domy maklerskie padały niczym klocki domina, że głowa mała. HBO zrobiło na podstawie tego reportażu mini-serial, który stanowczo też muszę obejrzeć.
          Słucham: ostatnio tylko disco, bo komponuję sobie playlistę do biegania i nijak nie pasują do niej moi Smutni Niemcy (tm).
        Dokonania: Odkrywam uroki kupowania używanych książek via amazon.co.jp. Oszczędziłam już oceany pieniędzy.
         Fun Fact: Przy okazji, z trailarów wyemitowanych przed Motekim wywnioskowaliśmy, że kolejny japoński film na który się wybierzemy to: a/Japońska wersja Apollo 13, b/historia sądowego śledztwa, w którym jedynym świadkiem jest duch, c/Historia tworzenia dworskiego eposu Genji Monogatari wzbogacona o duchy i magię i reklamująca się taglinem w języku englisz: DARK. JEALOUSY. TEARS. LOVE. SEX. Alibo d/Historia nastolatka, który zostaje wciągnięty w hazardowy mega-turniej o życie (dam, dam, dam, DAM!) ... które z tych potencjalnych arcydzieł sugerujecie?

8 komentarzy:

  1. Wybierzcie film o japońskim Apollo 13 :) tylko nie za bardzo wiem co miałoby się popsuć w czymś co zrobili japońcy - chyba że za katastrofę ma uchodzić np. zabranie zbyt małej ilości glonów nori na pokład :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja obstawie "D", Na pewno będzie to powrót do filmów z jakuzą pełną porządnych starych zasad, ale działającą wbrew prawu. :)

    A na temat dobrych filmów to na tubie ostatnio wyłapałem takie dzieło, bardziej dla fanów jak ja obu rzeczy.
    http://www.youtube.com/watch?v=ZDKpT-vErQY&feature=feedf
    oraz oryginał
    http://www.youtube.com/watch?v=hvf1SxLTbOY

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzeba obejrzeć do końca, tytuł mówi sam za siebie. :P

    http://www.youtube.com/watch?v=2y-TOcQUQuI&feature=player_embedded

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja bym chętnie zobaczył zapowiedź a i b.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mowisz masz:
    a) hayabusa2012.jp
    b) sutekina-eiga.com

    ale bez znajomosci japonskiego to chyba fun znikomy...

    OdpowiedzUsuń
  6. @Zucker: a zdziwilbys sie bo na Hayabusie (tak sie nazywala owa rrrrakieta) psulo sie duzo i gesto :) Az tak gesto, ze w przyszlym roku na ekrany wchodza az trzy filmy na ten temat :d

    @Chudini: najbardziej mnie rozbroilo, ze w "Trudach Zycia" w glownej roli objawil sie moj znajomy ze studiow :D

    @Spex & Misiek: Widze, ze juz sobie poradziliscie beze mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. (Bardzo podoba mi sie, ze Lil' Wolff wysyla mi z biura komcie i kaze je zamieszczac na blogu).

    Magdalena Wolff says:"Genji reklamowany jako "DARK. JEALOUSY. TEARS. LOVE. SEX". O LOL, błagam, zrób o tym reportaż!!!! Wszystko się zgadza, aczkolwiek seks zwykle jest opisywany z pomocą "techniki negatywowej", czyli "czytelniku, domyśl się sam" - ale może w nowoczesnym kinie pokazali coś więcej? Naah, to przecież kino japońskie...
    Czy to jest ta wersja, gdzie Genji jest grany przez kobietę?"

    OdpowiedzUsuń
  8. @Lil' Wolff: Ten Genji to jakas wersja niekanoniczna z magiom i mocomi nadnaturalnomi :) Ale chyba sie wybiore (premiera 10go grudnia) - licze na namietne zdzieranie z siebie 12 warstw kimon!
    PS. Sam Hikaru na plakacie wyglada w miare jak chlop, ale to w koncu Hikaru, wiec trudno byc pewnym :d

    OdpowiedzUsuń