czwartek, 14 lipca 2011

Para w gwizdek



Jak TO wyglądałoby w 3d? (Hint: POTWORNIE), czyli rzecz o pewnym filmie
        Ponieważ w ciągu ostatniego tygodnia sporo pomocy w zwalczaniu boga Biurwona dostarczyła mi M., moja była współlokatorka z Warszawy (obecnie zamieszkała nieopodal Shibui), postanowiłam odwdzięczyć się dziewczynie, biorąc ją wczoraj do kina. 
         Tak się miło złożyło, że w lokalnej filmodajni akurat przypadał ostatni tydzień wyświetlania Paradise Kiss, ekranizacji nader sympatycznej mangi, którą niegdyś, w zamierzchłych czasach wczesnostudenckich M. mi pożyczyła, zatem za cel obrałyśmy ten właśnie film, a całe wyjście nabrało nostalgicznego wydźwięku...


...bez obaw, oto następuje wtręt informacyjny, dla tych, którzy w tematyce tej konkretnej magi (lub mangi w ogóle) nie są zorientowani
         Paradise Kiss (w japlishu Paradaisu Kissu - パラダイス·キッス), skracane w Żółtym kraju do nieobciążającego tubylczej zdolności zapamiętywania obcych słówek ParaKissu, to manga autorstwa Ai Yazawy, jednej z bardziej prominentnych rysowniczek nurtu shōjo, czyli rzeczy skierowanych do dziewcząt w (przynajmniej mentalnym) wieku okołonastoletnim. ParaKissu jest materiałem szytym na miarę takiego właśnie, dorastającego odbiorcy. Opowiada o Yukari, ambitnej i pilnej uczennicy, spędzającej wieczory i ranki na zakuwaniu do egzaminów wstępnych na studia (UWAGA: w Japonii taka bohaterka nie jest wcale aż tak oderwaną od rzeczywistości marą). Pewnego dnia, życie Yukari zostaje postawione na głowie, kiedy na ulicy wyłapuje ją z tłumu uczeń poblickiego, krawieckiego liceum. Porwana do piwnicznego atelier dziewczyna okazuje się idealną kandydatką na modelkę, która zaprezentuje na końcoworocznym pokazie projekty bazującej w rzeczonej piwnicy grupy modowych zapaleńców, ukrywających się pod marką Paradise Kiss.
       Brzmi jak totalny rzyg? No ba! Lecz nie dajcie się zwieść! Wbrew pozorom manga Yazawy nie jest projekcją nastoletnich marzeń o mitycznym modo-świecie ale wcale sensowną opowieścią o odnajdywaniu siebie i dojrzewaniu, do tego zakończoną w nader niebanalny (i nietypowy) sposób. Dodatkowo, pięciotomowa historia nigdy do końca nie traktuje się poważnie. Bohaterowie są celowo przerysowani, zazwyczaj do poziomu egotycznych maniaków (choć po prawdzie niby są projektantami mody, więc może rzeczywistość przedstawiona nie rozmija się tak bardzo z rzeczywistością rzeczywistą...). Ton całości jest sarkastyczny, także wobec nastoletnich obaw i niepewności (‘-Ojojoj, jestem taka gruba.... -TO TRZEBA BYŁO TYLE NIE ŻREĆ’... nawiasem mówiąc polski przekład Oli Watanuki jest bardzo sympatyczny). Yazawa nie stroni w fabule od złośliwości, seksu i szeroko pojętych angstów, a jej wizja problemów nękających młodzież wydaje się mieć więcej współnego z rzeczywistością niż przeciętna manga dla dziewcząt. Najbardziej jednak, (może obok na przykład wielu, wielu otwartych aluzji do Velvet Goldmine oraz sado-maso) radujący mnie aspekt PK to jego uiłowanie mody. Yazawa miała w życiu epizod krawiecki i widać to w jej podejściu do tematu. Uwaga przykładana do detalu, znajomość procesu powstawania ubrań, obsługi maszyny do szycia etc. tworzy ważne tło gruntujące i spinające całość. Oczywiście, patrząc na większość kreacji w jakie odziewają się bohatwerowie nietrudno zgadnąć dlaczego Yazawa nigdy uczelni modowej zdołała skończyć.... chociaż trzeba oddać sprawiedliwość faktowi, że większość z krawieckich koszmarków, narysowana w czerni i bieli (i zestawiona z urokliwym sposobem rysowania postaci) zaskakująco dobrze się broni. Pod warunkiem, że nie będziemy nawet mgliście wyobrażać sobie, że te ubrania mogłyby w jakikolwiek sposób istnieć w rzeczywistości...


And here, jak to mówił Bard, lies the rub...
(lub słowami mojego pół-brata P: ‘...i tu się zgina dziób pingwina!’)
          Wersja pełnometrażowa ParadiseKiss rozpoczyna się montażem, jako żywo wyjętym z Sex and the City. Tokio (na czele z Odaibą!) całkiem zręcznie udaje w nim Nowy Jork. Shinjō Takehiko, reżyser postawiony na czele produkcji, najwyraźniej dostał podobną, jak stojący za filmowym SatC Michael Patrick King misję: wydoić franczyzę do cna. Po sparklującym i błyszczącym bling-bling otwarciu przechodzi więc sprawnie do metodycznego odtwarzania kolejnych wydarzeń z komiksu (może z pominięciem niektórych świństewek, bo film nie ma ograniczeń wiekowych). Poprzebierani aktorzy posłusznie pałętają się po ekranie odgrywając fabularne scenki. I niby wszystko jest pięknie i sympatycznie, a jednak coś nie gra. Państwo pytają co? Trudno to dookreślić, lecz proszę łaskawie wysłuchać mojej teori.
           Jeśli zagłębimy się trochę bardziej niż po kostki w oryginalny Paradise Kiss, dojdziemy do wniosku, że cały jego komiksowy, przerysowany świat mody oraz wykonywane w nim wielkie gesty i odgrywane persony to tylko specyficzna forma kreacji własnej rzeczywistości, którą młodzi, niedostosowani do świata ludzie u progu dojrzałości tworzą sobie, niczym przetrwalnikowy kokon (w tym kontekście wszechobecne wizerunki motyli przestają być ozdobnikiem a ujawniają się jako ciut sensowniejszy symbol). Istotą stworzonej przez Yazawę (a pośrednio konstruowanej przez jej bohaterów) rzeczywistości jest jej nietrwałość i tymczasowość. Tymczasem film fabularny usiłuje nam wmówić, że ten odrealniony świat z pięknymi ciuszkami (piękność jest zresztą dyskusyjna, o czym będzie za chwilę), manicurami i makijażami to właśnie najprawdziwsza prawda - jakaś wyższa forma życia w społeczeństwie, do której nasi bohaterowie muszą się tylko PRZEBIĆ, by szczęśliwie pozostać tam aż po grób. Taka filozofia niestety konsekwentnie uniemożliwia zakończenie narracji w pierwotny słodko-gorzki sposób. W związku z tym trzeci akt filmowego Para Kissu odrywa się od komiksowego pierwowzoru i stanowi wolną improwizację, prowadzącą do nieuniknionego happy endu. Krawieckie atelier przestaje być miejscem, gdzie bohaterowie zdobyli niezbędne życiowe doświadczenia i które opuścili... Przeciwnie - cały świat przemienia się w jego nadmuchaną, napompowaną sterydami wersję. Widzowi glut znudzenia leci z nosa.
         Tym większy żal budzi we mnie fakt, że, jak ukazano powyżej, ekpia nie bała się grzebać w fabule mangi, lecz jak ognia unikała jakiegokolwiek odejścia od niej w warstwie estetycznej. Każdy głupek wie, że ubrania narysowane w 2d (do tego w czerni i bieli) będą z dużą dozą prawdopodobieństwa prezentować się zupełnie inaczej uszyte z autentycznych materiałów  i nałożone na aktorów o realistycznej anatomii. Czemu więc nie podejść do kostiumów kreatywnie? Nie przeinterpretować tego, co zrobiła Yazawa, zaadaptowawszy jej styl (polegający głównie na tym, że IM WIĘCEJ TYM LEPIEJ!!!) na potrzeby innego medium? Ale nie. Nie tym razem. Nie będę się zbyt pastwić, napiszę tylko, że większość projektów wygląda, jakby ktoś odział modelki w kilka warstw firan oraz obrusów, piętrowo udprapowanych oraz obowiązkowo uatrakcyjnionych kwiatkami, bratkami oraz stokrotkami.


Tzw. ‘show-stopper’ czyli finałowa kreacja z ostatniego pokazu Paradise Kiss. Chyba nic nie muszę dodawać. Aktorka utopiła się w falbankach i kokardkach. 

Bottomline: to zły film, odradzam dotykanie go kijem z 10 metrów, oraz zbliżanie się do niego w jakiejkolwiek formie. W celach zdrowotnych polecam przeczytanie mangi. To dobra manga jest - znam nawet kilku chłopców, którym się podobała.
***

Aha! ParaKiss dorobił się kilka lat temu całkiem przyzwoitej wersji animowanej, wyprodukowanej (a jakże!) przez studio Madhouse (bardzo porządną firmę, odpowiedzialną między innymi za filmy Satoshiego Kona. Design postaci wysmarował Nobuteru Yūki, którego kreska jest zawsze miła memu oku, a odrealnione napisy końcowe wysmażył Hiroyuki Imaishi, pod muzykę Franz Ferdinand (a było to w zamierzchłych czasach, gdy jeszcze nikt nie wiedział co to za zespół)... zresztą, co ja będę pisać - w nowym, lepszym, cyfrowym świecie możecie sobie zobaczyć to wszystko sami
Czytam: porzuciłam na chwilę Saida na rzecz Distant Mirror: The Calamitous 14th Century Barbary Tuchman. Nie moja wina, że potrzeba mi było czegoś bardziej niż Culture and Imperialism mięsistego (oraz średniowiecznego!)
Słucham: Fading Colours - In this Garden of Mine
Dokonania:
Fun Facts: Dzisiaj będą dwa. Po pierwsze, w japońskich kinach, podobnie jak w polskich, także trwa kampania anty-piracka. Główny jej oręż stanowi TEN filmik - ostatnio mój ulubiony element seansów. Fakt numer dwa, to japoński zwyczaj, według którego niema niczego złego, w zakupieniu do filmu nie tylko popcornu ale i puszki piwa, którą bez skrępowania możemy wnieść na salę.

7 komentarzy:

  1. Ooo, nie wiedziałam, że "ParaKiss" został zekranizowany jako film pełnometrażowy! Jak sądzę, rezultatu należało się spodziewać - japońskie wersje fabularne mają to do siebie, że robią z bohaterów jakichś naiwnych debili (sad, but true). Strasznie mnie to drażni, gdy oglądam serial na podstawie lubianej przeze mnie mangi i moi ulubieni bohaterowie są przedstawieni jak jakieś niedorobione, przesłodzone twory...
    A dla porównania z mangą powinnaś wrzucić jeszcze to http://i.dramacrazy.net/paradise_kiss_(1).jpg Zdecydowanie lepiej wygląda, niż ta aktorka przywalona kwiaciorami :D

    Anime było fajne, bardzo wierne mandze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. PS. Ciekawam, które świństewka wyleciały? :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Piwo w kinie to czasami (ostatnimi czasy częściej) potrzebny trunek. Przykładem niech będą gwiezdne wojny I-III, Sucker Punch i wiele innych produkcji.
    Z fabularnych przekładów podobał mi się GTO. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. @Magda: Ja do dziś mam koszmary po obejrzeniu Live Action zrobionego z Detroit Metal City... 'naiwne debile' - trafne określenie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. e tam a ja ciągle czekam na fabularną wersję Neon Genesis Evangelion :) jak się kiedyś w końcu pojawi to zmuszę wszystkich znajomych do jego obejrzenia :) co najmniej 3 razy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. @Lil'Wolff: hm, nie jestem pewna czy ten obrazek do konca przekazuje idee, ze kostiumy w mandze byly jednak troche bardziej sensowne niz w filmie ><
    @Chudini: Coz, tylko piwu zawdzieczam, ze w ogole do konc filmu wysiedzialam :)
    @Zucker: Jakkolwiek przerazeniem napawa mnie sama idea takiej adaptacji, to bardzo sie zastanawiam jakim cudem ona jeszcze nie powstala,, zwazywszy jak doskonala maszynka do zarabiania kasy by byla...

    OdpowiedzUsuń
  7. A one w ogóle były sensowne? :D Mnie chodzi o to, że na obrazku nie widać tego chamskiego przeładowania, co na kadrze z filmu.

    Tokoro de, byłam przedwczoraj na "Harrym Potterze", świetnie się bawiłam (wyjąwszy fakt, że nie było wersji 2D :/).

    OdpowiedzUsuń