sobota, 16 lipca 2011

In the Midnight Hour...!



...czyli sen nocy letniej.
         Z kronikarskiej skrupulatności (a nie, broń boże, z jakiejś wewnętrznej, nieodpartej oraz wrodzonej mi potrzeby użalania się) zanotuję tylko, że od miesiąca temperatura w cieniu nie spadła poniżej 31 stopni. Małż (oczywiście) nic sobie z tego nie robi, biega po mieszkaniu niczym tropikalna małpa, lecz ja musiałam już zmienić kilka swoich przyzwyczajeń. Na ten przykład, godziny aktywności. W nocy powietrze ochładza się do 25 Celsjuszów, zatem gros życiowej działalności przeniosłam na godziny tzw. pozasłoneczne. Chodzę póżno spać i późno się budzę. Ponieważ, przez powyższe, mój osobisty harmonogram trochę się rozjechał z Misiowym, miałam nareszcie okazję obejrzeć kilka filmów, których konsumpcję Ślubny do tej pory sabotował (dla zainteresowanych: Ślubny sabotuje min. Buried [‘Nie będę oglądał dwie godziny faceta zamkniętego w pudełku!’], Precious [‘Nie będę oglądał smutnych grubasów!’], Mr. Nobody [‘Nie będę oglądał kropka’]).
          Anyhows, nie samymi filmami człowiek żyje, toteż wczoraj przystaliśmy na zaproszenie wystosowane przez M. i postanowiliśmy nawiedzić wspólnie z nią pewną knajpę na Kōenji. Jako, że każda wycieczka na Kōenji to dla mnie rozlczulające trip down the memory lane do moich trzech miesięcy bytności w sąsiedniej Mitace, pomysł wzbudził we mnie zrozumiały entuzjazm. 

Do tego, wyimaginujcie sobie, lokal okazał się swojski. Przy zrobieniu z oczu szparek i oglądaniu krajobrazu przez czwarte piwo, mogłam sobie prawie wyobrazić, że jestem w Krakowie!
         Okoliczności barowe dawały możliwośc wypicia czterech różnych alkoholi z mlekiem oraz, co ważniejsze, zajęcia miejsca pod klimatyzatorem, więc wieczór okazał się ... przyzwoity. Nie ma tu wiele do opisywania, lecz, jako, że za dwa tygodnie wracam do ojczyzny i pewnie odbędę kilka(tysięcy) knajpianych spotkań, pragnę poczynić pewne ogłoszenie:
         Drodzy potencjalni współtowarzysze wyjść! Jak wiecie, jestem miłą i tolerancyjną osobą. Jeśli chcecie wziąść mnie do kanjpy jako swojego wingmana (czy wing-womana), a bardziej niż rozmowa ze mną interesuje Was od początku wyrywanie kogoś w tejże knajpie POWIEDZCIE MI TO WPROST. Nie obrażę się, za to zdążę przygotować mentalnie. Jeśli pozbawicie mnie szansy na owo przygotowanie, grozi mi permanentny szok oraz rozwinięcie się jakiegoś złośliwego tiku nerwowego. I druga rzecz: wzmiankowana wyżej wszechtolerancja ma nie obejmuje telefonicznego fejsbukowania podczas spotkań ze mną, smyrania ajfona co 30 sekund i nieustającego tuitowania (czy co tam młodzież aktualnie robi). Jeśli nudzi Was moje towarzystwo to oszczędźcie go sobie AND GET THE FUCK OUT OF MY FACE! 
         Podsumowując, istnieje cień szansy, że wczoraj nie byłam najmijszym towarzyszem do picia i dawałam wyraz własnemu zniesmaczeniu upadkiem obyczajów związanych z grupowym wyjściem na piwo. Cóż poradzę, tak już mam. Za to podczas powrotu do domu bawiłam się przednio!


W nocnych wyprawach po Tokio, słowem-kluczem jest zawsze shūden (終電, skrót od shūdensha 終電車) oznaczający ostatni pociąg, którym możemy wrócić z miejsca alkoholizacji do miejsca zamieszkania. Przegapienie shūdena oznacza koczowanie do rana w oczekiwaniu na shihatsudensha czyli pierwszy poranny pociąg dnia kolejnego. Dlatego, w okolicach północy, na wielu centralnych dworcach odbywają się spektakularne biegi przez płotki (oraz zamroczonych alkoholem tokijczyków) w celu dogonienia odjężdżającego lada moment shūdena.


W nocy percepcja się znacznie wyostrza - na daibowej stacji Tōkyō Teleport odkryliśmy z Miśkiem te monstra...

...a może to nie my je odkryliśmy tylko one po prostu wyszły dopiero po zmroku? 


Już na Daibie, prawie pod domem, po raz kolejny próbuję dodzwonić się na komórkę do Lady Gagi, lecz flądra nie odbiera!


Czytam: Od trzech dni nic. Groza. Prowadzę wyniszczający post literacki w oczekiwaniu na Dance with Dragons.
Słucham: Robots in Disguise - Turn it Up
Dokonania: Ponieważ nasza pracownia ze wzgędu na wielkie zaokiennienie zamienia się przez większość doby w szklarnię, moja działalność szwalniza nieco zamarła.




Mam jednak na tapecie pewien projekt. I nie, nie jest to kostium do Arkham City ani nowego filmu z Batmanem, tylko jeździecka kurtka z okolic 1890. Obecna kolorytstyka wynika z faktu, że to wersja próbna, ekologicznie uszyta z resztek wszystkich materiałów, które byłam w stanie znaleźć.
Fun Fact: 



W sobotę, podczas zakupów natrafiliśmy w centrum handlowym (będącym dla nas nieskończonym źródłem kulturowych odkryć) na przedstawienie dla dzieci o brzoskwinio-kappie oraz musze przebranej za truskawkę. Most awesome!

6 komentarzy:

  1. Ja stawiam, że stwory wyszły po zmroku :D
    Jeździecka kurtka zapowiada się intrygująco...

    OdpowiedzUsuń
  2. picie piwa to w istocie rzecz święta - jak powrócicie do macierzy to zobowiązuję się wyprodukować odpowiednią ilość tego trunku a jego konsumpcję (na mojej działce oczywiście) okrasić dużą ilością pieczonego mięsiwa :) jedyną możliwością odłożenia szklanicy z tym złocistym trunkiem będzie konieczność przesunięcia pionka lub rzutu kostką w jakiejś uber pro nerdowskiej planszówce :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A będziecie w ogóle w Wawie czy tylko na południowych krańcach świata? Bo ja też w sumie za 2 tygodnie będę w Polsce z czego pierwszy tydzień na dalekiej północy, a drugi tydzień w centrumie i się zastanawiam o kogo uda mi się zahaczyć. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli tam niema czegoś takiego jak komunikacja nocna? Jak coś zostaje tylko taxi?

    OdpowiedzUsuń
  5. @Lil' Wolff: IT'S ALMOST DONE!!! Mwahahaaa!!!
    @Zucker: UTOPIMY BSG W MORZU PIWA!!!
    @Momo: 2/3 naszych slubow wypada w Warszawie, wiec wiekszosc czasu spedzimy wlasnie tam :) Chetnie sie z Toba zahaczymy - miedzy 5.8 a 16.8 lub w pierwszym tygodniu wrzesnia :)
    @SpeX: Dokladnie tak! Nie dla Japonczykow radosci jazdy wesolym, nocnym busem :D !!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Oł jes! To ja się jakoś odezwę pomiędzy 6-14.8. Jeeeeju! :D

    OdpowiedzUsuń