czwartek, 31 marca 2011

W szponach Mamona!



...czyli jak nieumyślnie dorzuciłam cegiełkę do upadku japońskiej gospodarki.
         Ha, właśnie dzwonił do mnie pan z akademika na Odaibie, przypomnieć, że jutro umówiliśmy się z nim na procedurę odebrania kluczy. Znaczy tfu, jakich kluczy, haj-techowych kart magnetycznych! Wygląda na to, że życie w naszym nowym lokum będzie bardzo nowoczesne oraz ze wszech miar cybernetyczne... Tym bardziej z nostalgią wspominam starą, dobrą Mitakę, gdzie rejstracja polegała na odebraniu od ciecia kluczyka (który przypominał raczej klucz do skrzynki pocztowej), złożeniu jednego podpisu i przyklejeniu w odpowiednim miejscu potwierdzenia z bankomatu... Ale nie o tym miałam pisać (przynajmniej nie bepośrednio). Bezpośrednio, chciałam raczej donieść, że oto wczoraj, mieszkanie w mitackim akademiku odbiło mi się ostatnią już czkaweczką. Do moich drzwi zapukał bowiem Pan Kurier.
           Lecz od początku. Wyjeżdżając z pięknej Mitaki musiałam załatwić kilkadziesiąt formalności: na przykład rozwiązać umowę z dostawcą internetu. Wykonałam potrzebne telefony, złożyłam potrzebne podania i wszystko wydawało się dokonane. Przez dwa tygodnie. Potem mój (były) provider zaczął nękać mię telefonami. Okazało się bowiem, że wyprowadziłam się przed końcem miesiąca rozliczeniowego. Czyli, że zapłaciłam z góry za dwa tygodnie internetu, z którego korzystać nie mogłam. Podążając dalej drogą (jakże prostego), japońskiego rozumowania: TRZEBA MI ODPOWIEDNI PROCENT PIENIĘDZY Z OSTATNIEGO RACHUNKU ODDAĆ. Oszałamiająca suma, którą chciano mi zwrócić, wynosiła ca. 2000 jenów. Winas, mój eks-operator zwrócił się do mnie z uprzejmą prośbą, żebym podała numer rachunku, na który mogą mi te 2000 jenów przelać. Przez kolejne kilka dni transfer jakoś nie mógł przejść, codziennie rano budziła mnie telefonicznie pani z centrum obsługi klienta, prosząc o sprawdzenie danych, poprawkę, adres oraz inne cuda. W końcu nie zdzierżyłam i wytłumaczyłam jej, że naprawdę mogę bez tych 2000 jenów żyć i niech już DADZĄ MI ŚWIĘTY SPOKÓJ.
           Naiwna, myślałam, że taki pokaz złego wychowania odstraszy panią konsultankę na dobre (i rzeczywiście właśnie na to wyglądało). Ale cisza ze strony providera była tylko ciszą przed burzą, podczas której w siedzibie firmy trwały narady, w jaki sposób, wbrew mojej woli jednak zwrócić mi przeklęte dwa tysiące. Prezesi radzili, radzili i wreszcie uradzili.
            Właśnie w związku z ich uradzeniem, do moich drzwi zapukał pan kurier. Upewniwszy się, że to ja jestem pani “Madża-san” (grr...) wręczył mi kopertę, z ktorej wydobyłam: długi, przeprosinowy list od korporacji internetowej oraz.. bony towarowe na 2000 jenów.
          Jaki z tego morał? Nie chcę myśleć ile kosztowało wydzwanianie do mnie przez dwa miesiące. Albo zamówienie kuriera. Podejrzewam, że sporo więcej iż 2000 jenów.... A niektórzy dziwią się, dlaczego japońska gospodarka jest w recesji! 
Czytam: Donald Richie The Image Factory: Fads & Fashions in Japan. Mała książeczka, która wydawała się świetnym suplementem do Japan Fashion Now. No i jeszcze z zajawki na tyle okładki polecała ją Susan Sontag. Ha. Niestety póki co wygląda to na spektakularną porażkę. Jak na człowieka, który od 50 lat mieszka w Japonii Ritchie jest wobec Japończyków nieznośnie protekcjonalny. Szczególnie wydaje się nienawidzić japońskich kobiet. I chociaż można wyłowić w tej książce wiele cennych spostrzeżeń, trzeba je odkopywać spod warstw z zadka wziętych mądrości, typu: “Japończycy czują się swojsko w zachodnich ubraniach, tylko jeśli są to jakiegoś rodzaju uniformy”. WTF?!
Słucham: Faith and the Muse - Hollow Hills. Kiedy przejada mi się Bauhaus słucham... coverów Bauhausu.
Dokonania: Małż jest już legalny! W poniedziałek wbili mu w paszport świętą pieczątkę pozwolenia na 12-miesięczny pobyt!
Fun (?) Fact: Akcje TEPCO, operatora elektrowni w Fukushimie, spdły wczoraj o 18%. Japońskie banki oficjalnie zgłosiły możliwość udzielenia firmie specjalnych kredytów.
PS. Do premiery Game of Thrones jeszcze 17 dni (dokładniej: 17 dni, 18 godzin, 27 minut i 31 sekund!!!). Ale, żeby urozmaicić oczekiwanie znaleźliśmy sobie z Małżem to:


Ultraniskobudżetowa produkcja, dostępna za darmo i finansowana w 100% z datków. Bardzo kameralne science-fiction (jednoznacznie kojarzy mi się z filmem Moon). Na ziemię spada tajemniczy, wysokopromieniotwórczy obiekt. Coś, co na początku wydawało się narzędziem ataku terrorystycznego szybko okazuje się... sowieckim statkiem kosmicznym - do tego z pasażerem, którego wiek wskazuje, że w czasach ZSRR nie było go nawet na świecie. Potem jest już tylko dziwniej. Bardzo dobrze napisane (naprawdę, 90% akcji to tylko rozmowy) i przyzwoicie zagrane. Plus jest szansa, że będzie to jedyny serial, który z internetu ściągacie LEGALNIE. Trzymamy kciuki za powodzenie projektu i chyba sami dorzucimy do niego nasze pięć dolarów! (można to zrobić TU). 

5 komentarzy:

  1. Te oddawanie pieniędzy to jak u nas z podatkiem i zwrotami. Zwrot 2 grosze koszt przekazy 5 pln.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lekki off topic poczynię, ale co tam. Jak już przestałem się śmiać i pozbierałem się z podłogi to pierwszą rzeczą jaka przyszła mi do głowy jest:

    "Pokażę TO!! Ci to Maju!"

    OdpowiedzUsuń
  3. horera... --'

    "TO!!" powinno być niebieskie i być hiperłączem do tego:

    http://warsawfashion.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. a 2000 jenów to na co starczy ? kanapkę i soczek - to jakieś grosze ?

    OdpowiedzUsuń
  5. @Sznycelek: You Sir, have made my day! Kocham tego pana!!!
    @Zucker: No bez przesady: soczek by musiał być super-duper organiczny a kanapka z kawiorem :D

    OdpowiedzUsuń