środa, 9 lutego 2011

Ostatni taki wtorek!



Nigdy. Więcej. Żabyyy!!!

         Kochani, z okazji ostatniego w tym semestrze Strasznego Wtorku, garść refleksji natury różnorakiej:
1/ Dlaczego lektorki języków obcych na całym świecie, są całkowicie niezdolne do opanowania prostej sztuki obsługi odtwarzania płyt cd/dvd na najprostszym sprzęcie elektronicznym?... Anybody?
2/ Urząd imigracyjny domaga się wyciągu z mojego konta, żeby sprawdzić, czy faktycznie jestem w stanie utrzymać mojego Ślubnego. Ok. A teraz uwaga: Na wydruk z konta w japońskim banku czeka się TYDZIEŃ DO DWÓCH. Yup, jak wyjaśnił mi Pomocny Amerykanin, (dysponujący stosownym wykształceniem ekonomicznym) żółte banki po prostu nie chcą, by ludzie zakładali w nich konta, a tym bardziej nie daj boże w ogóle trzymali na tych kontach jakiekolwiek pieniądze. Stąd brak bankowości internetowej, obsługi kart debetowych oraz w ogóle jakichkolwiek udogodnień. Na tym przykładzie doskonale widać fundamentalną nieprawdziwość mitu japońskiej nowoczesności (oj poświęcę temu mitowi jeszcze kiedyś osobny wpis...).
3/ Odfajkowałam pierwsze zlecenia z mojej translatorskiej fuszki. Jeśli za około rok, obsługując na przykład nowy biurowy, wielofunkcyjny skaner, wspaniałej japońskiej firmy, traficie na wyświetlaczu na komunikat “Wspieraj Front Wyzwolenia Białych Świń!”, wiedzcie czyja to sprawka!
4/ Ostatnio w Centrum Edukacji robimy dziwne rzeczy, na przykład ćwiczymy emisję. Moja emisja nie wymaga korekt.  Według pani sensejki nie powinnam mieć problemów ze śpiewem, długimi, publicznymi przemowami, lub dowolną kombinacją powyższych. Poderzewam, że ci, którzy mieli pecha być ze mną na karaoke, mogą mieć co do tego niejakie zastrzeżenia.
5/ Namiętnie kupuję ostatnio pewne japońskie czekoladki. Nie są szczególnie dobre ale a/ nie kosztują wiele oraz b/ na wewnętrznej stronie opakowań mają nadrukowane przeróżne lekcje angielskiego, na zasadzie: wyrażenie/tłumaczenie+zdanie przykładowe.  O tak,


Dobór zdań przykładowych budzi we mnie jednocześnie grozę i fascynację.

6/ Cierpimy z Małżem na wielki niedobór Najlepszego z Kotów. Dlatego, nabyliśmy w lokalnym sklepie Profesjonalną Japońską Protezę Kota



Może też służyć jako stojak na telefony!
7/ W ostatni wtorek pisałam trochę o Hoshim Shin’ichim. Straszny wstyd, że jako miłośniczka ambitnej telewizji oraz Japonii nie miałam pojęcia, iż zrealizowana przez NHK z okazji 10-lecia śmierci Hoshiego seria krótkometrażowych animacji w różnych technikach dostała w zeszłym roku nagrodę Emmy (w kategorii najlepsza zagrniczna produkcja). Haha! Widziałam niektóre z tych filmików i koniecznie muszę zamówić więcej z amazona. A wtedy niech drżą wszyscy japoniści, z którymi będę kiedykolwiek mieć zajęcia z wideo!!!
Czytam: e... tym razem zamiast standardowego wykazu, coś z dawna nie widzianego!
          Post-notkowy kącik serialowy:
         Jako, że koniec grudnia i styczeń to okres serialowej posuchy, podumarł mój zwyczaj pisania na blogu o ulubionych programach. W tych ciężkich czasach świeżą dostawę rozrywki zapewniała mi tylko niedziela w Showtime (promowana teraz, nie bez racji jako Best. Sunday. Ever.). Niestety, dwa z trzech seriali, które składają się na Wesołą Niedzielę to świeżynki, zatem, jakkolwiek bardzo by mi się nie podobały, dam im jeszcze trochę czasu, żeby się zepsuły, zanim zacznę je tu wychwalać. Szczęśliwie trzeci tytuł to stary wyga Showtime i jeden z ważniejszych programów ostatniej dekady. Ladies and Gentlemen.. i give you.... 
Californication!



          Ekhm, ekhm. Hank Moody jest wziętym amerykańskim pisarzem. Jego ostatnia, skandalizująca powieść dostała właśnie zielone światło w Hollywood i życie trudno byłoby uznać za bardziej udane. Przynajmniej do momentu w którym Hank nie dociera do Los Angeles, mekki showbuisnessu, nie okazuje się, że jego cyniczne dzieło zostało przerobione na komedię romantyczną, a Karen, matka ukochanej córki Hanka, straciła wreszcie cierpliwość, czekając na jakiś poważniejszy krok z jego strony i zaręczyła się z łysawym ale solidnym nudziarzem. Do tego Hank (zupełnie) przypadkiem spędza noc w towarzystwie ponętnej Mii. Która okazuje się córką nowego narzeczonego Karen. Będącą najwyraźniej w wieku córki Hanka. A to zaledwie zawiązanie akcji.
          Californication, półgodzinna tragikomedia, (czyli format w którym Showtime jest najlepsze) skupia się wokół walącego się życia Hanka, mężczyzny nękanego blokadą twórczą, miłością do Karen oraz własną nadmierną inteligencją i przystojną twarzą. Najważniejsze jest jednak to, że Hank, jakkolwiek parszywa staje się jego egzystencja, nie pogrąża się w modnej pisarskiej depresji. Wręcz przeciwnie, wbrew rozsypującemu się dookoła światu, zachowuje hedonistyczne, dowcipno-gorzkie podejście do rzeczywistości. Odurza się przeróżnymi substancjami, uwodzi nieskończone rzesze kobiet, a wszystko to na tle przerysowanego krajobrazu Hollywood, pełnego pustogłowych aktorów, bezwzględnych agentów i bajecznie bogatych producentów.
           Podobnie jak True Blood, Californication nie szczędzi widzowi tzw. ‘momentów’, chwilami ocierając się o soft-porno. Szczęśliwie, scenarzyści próbują (lepiej lub gorzej) równocześnie mieć ciastko i zjeść ciastko, czyli niby kusić widokiem nagich tyłków, lecz w tym samym momencie mrugać do widza, że owe tyłki to przecież tylko taki wygłup i pastisz. Generalnie udaje się to całkiem nieźle. Przede wszystkim z powodu dialogów. Dialogi są w Californication oszałamiające.
        Fakt, serial od czasu do czasu zahacza o treści absolutnie obraźliwe, ale autorów z opresji ratuje to, iż przedstawiony świat, w sposób oczywisty i zamierzony, jest tak bardzo odrealniony, że nijak nie odnosi się do naszego. No i to, że Hank, osaczony przez silikonowe piękności i robiący wszystko, na co tylko ma ochotę, w zasadzie jest przegranym człowiekiem, rozpaczliwie tęskniącym za swoją córką i jej matką.
         Cóż, może najlepiej naturę Californication oddaje autotematryczny cytat z głównego bohatera: Yes, I am kind of retarded, but I’m also kinda amazing.
Highlight: David Duchovny jako Hank Moody. Wystarczy mniej więcej dwa odcinki, żeby zapomnieć, że to ten sam facet, który grał w Z Archiwum X. Poza tym wszyscy aktorzy, którzy okazyjnie pojwaiają się na drugim planie, jako festiwal psychopatów, związanych z showbuisnessem Los Angeles
A lot like: Entourage
Dla kogo: Mizoginów oraz feministek. Wszystko zależy od podejścia. Negatorów, miłujących cytaty, łączące treści intelektualne z obrzydliwymi.
PS. Aha, po noworocznej suszy, od zeszłego tygodnia nadeszła klęska serialowego urodzaju. Oglądamy z Misiem dużo, dając szansę prawie wszystkiemu, co nie jest romantycznym sitcomem. Odkryliśmy już parę świetnie rokujących nowości (Shameless US, Episodes), odrzuciliśmy kilku słabeuszy (Bedlam i chyba Chicago Code), a raz zostaliśmy zupełnie niespodziewanie i całkowicie oszołomieni (Outcasts). Powtarzam: mam nadzieję, że przyjdzie mi tu jeszcze napisać za jakiś czas o kilku z debiutantów, kiedy już upewnimy się co do ich jakości.


Czy Outcasts będzie nowym Battlestar Galactica? Żyję nadzieją. Na pewno decyzja, żeby obsadzić Jamiego Bambera w jednej z głównych ról była marketingowym strzałem w dziesiątkę! Plus to całkiem przyzwoity aktor jest.

2 komentarze:

  1. Zdanie do nauki angielskiego mnie ómarło xD

    OdpowiedzUsuń
  2. urząd emigracyjny ściga małżonka JW ? a co podejrzewają, że za dużo je czy co ? :) :) :)

    OdpowiedzUsuń