piątek, 18 lutego 2011

Black Celebration



Gdzie pokarm darmowy i piwo, tam znajdziesz Maja głodnego!
           Wczoraj, dzięki uprzejmości Todaju, odbyliśmy zakończeniowe party (jap. ‘pāti’) Kursu Samobójców. Po czterech miesiącach wkuwania, mogliśmy wreszcie powiedzieć sobie nawzajem ‘otsukare-sama’, czyli “jakże godne szacunku jest nasze wspólne zmęczenie!”. 
          Nawiasem mówiąc, tego typu “imprezy zwieńczeniowe” to jedna z moich ulubionych japońskich tradycji. Pozwolicie, że przedstawię wam po krótce typowe czynniki składowe takiej okoliczności. Jeden: przemowy. Bardzo dużo przemów. Przemowy uczniów, przemowy nauczycieli, przemowy osób związanych i niezwiązanych. Dwa: poważnie wyglądające, wielkie dyplomy. Serio, drukowane na czerpanym papierze, przyozdobione sto czterdziestoma pieczęciami, (z których jak podejrzewam kilka nalerzy do samego Cesarza), nie mają nic wspólnego z polskimi świadectwami odbijanymi na ksero. Trzy: darmowy pokarm i popita.



To, że nie mam na tym zdjęciu zgrabnej, niebieskiej teczuszki nie oznacza wcale, że nie ukończyłam kursu i nie przyznano mi dyplomu (przyznano, PRZYSIĘGAM!), tylko, żem próżna i nie chciałam zasłaniać most fabulous sukienki, nabytej okazyjnie na Kōenji za równowartość 65 PLN. 

Rok 2011, pamiątkowe zdjęcie Centrum Edukacji Językowej Uniwersytetu Tokijskiego. Od lewej: Pomocny Amerykanin, Pan Dyrektor, Partyjny Chińczyk, Śmiejąca się Tajka, Gruby Sensei, Szefowa, Mała Sensejka, ja, Chińczyk-Miłośnik AKB48, Piękny Żyd (odkąd ściął włosy, juz nie taki piękny) oraz Taj, Którego Nazwisko Zajmuje Trzy Linijki (I kid you not!).
Aha, Szefowa ma na tym zdjęciu na sobie kimono, warte dwukrotność średniej japońskiej pensji.

Szeroko przyjętym (i wcale nie wstydliwym!) zwyczajem Żółtej Krainy jest zabieranie niedojedzonego po imprezie pokarmu do domu. Dwa razy nie trzeba nam było tego powtarzać!

Czytam: Nadal Mrożka. “Jeżeli niepokój i histeria są oznakami słabości, to jestem najsłabszym człowiekiem świata. Może mnie tylko uratować zdanie, że królestwo moje nie jest z tego świata, tylko z innego, z tego, który sobie stwarzam w samotności i wygodzie lampeczki swojej i pantofelków”. Amen.
Słucham: Diorama - Colder
Dokonania: Moja grupa była jedyną w całym Centrum Edukacji, która ukończyła kurs w takiej samej liczebności, jak go zaczęła. Ha!
Fun Fact: Fajny jest Fedorowicz, prawda? Jego i Krzysia Vargi felietony to jedyna radość, jaką czerpię z codziennej lektury elektronicznej Wybiórczej.
PS. Nie bez samolubnej satysfakcji pragnę ujawnić także wszem i wobec, że na końcowym teście nie powtórzyłam hańby z pół-semestru i uzyskałam wynik powyżej klasowej średniej. Sśijcie mój kulkowy długopis, wiecznie wkuwający Chińczycy!
***
Dział Telewizyjny - wstęp na własną odpowiedzialność.
Dzisiaj w dziale telewizyjnym coś w luźnym związku z faktem, że jak już pisałam oglądamy ostatnio sporo nowego. Wiele z tego ‘sporo’ naprawdę nam się podoba... Zatem, Najszanowniejsi: polecam Waszej uwadze trzy nowe seriale, po ktorych niczego sie nie spodziewalam, a ktore zaskoczyly mnie pozytywnie:
1. Lights Out:

          Najsampierw Lights Out, świeżynka od FX, niepodległego (o tyle oczywiście o ile to w rynkowych warunkach możliwe) kanału sieci FOX. FX to coś jak AXN dla bardziej wyrobionego widza. W ich ofercie przeważają seriale o twardych mężczyznach, strażakach na przykład (Rescue Me), alibo motocyklistach (Sons of Anarchy). Wszystko sprofilowane pod miejskiego samczyka, który może sobie przygody napakowanych bohaterów oglądać i projektować na nich swój sen o prawdziwym testosteronowym braterstwie... Naprawdę trudno mi powiedzieć dlaczego oferta tej stacji trafia też do mnie. Może dlatego, że zawsze miałam słabość do filmów o amerykańskich chłopcach? A może w związku z tym, że, niezależnie od poruszanej tematyki seriale FX to zawsze kawał świetnej roboty scenariuszowej? 
          Aaanyhows, (przepraszam za przydługawy wstęp) Lights Out. Serial o emerytowanym bokserze Patricku Learym, noszącym malowniczy pseudonim Lights. Lights w szczycie kariery zrezygnował z boksu, gdy żona postawiła mu ultimatum, że albo ona, albo sport. Teraz, pięć lat po ogłoszeniu tej decyzji, Patric jest kochającym ojcem szczęścliwej rodziny. Potajemnie zmaga się z efektami zdrowotnymi uprawiania sportu oraz słabą koniunkturą w finansowanym przez siebie centrum treningowym. Wszystko zmienia się, z dnia na dzień, kiedy okazuje się, że większość oszczędności z tłustych czasów przepadła na skutek ciągu błędnych decyzji biznesowych. Dumny Leary, (z pochodzenia Irlandczyk, rzecz nie bez znaczenia) ma wdrukowane, iż jako głowa rodziny powinien zapewnić jej utrzymanie za wszelką cenę. Kłopot tylko w tym, że były bokser nie ma zbyt wielu opcji zatrudnienia. A powrót na ring nie wchodzi w grę. Chociaż może jednak? Człowiek z którym Lights przegrał (po kontrowersyjnej decyzji sędziów) swoją ostatnią walkę niespodziewanie rzuca mu kolejne wyzwanie... Brzmi zbyt standardowo?
Pozwólcie więc, że zasugeruję dlaczego ten serial jest lepszy niż można sądzić.
  • W niczym nie przypomina filmów o Rockym. 13-oddcinkowy format to zupełnie inna para kaloszy niż dwugodzinny film, pozwala bardziej skupić się na życiu rodzinnym bohatera, czasem nawet wniknąć w jego złomotany niezliczonymi ciosami pięści mózg. 
  • Nie ma tu prawie w ogóle walk, a jeśli już są pokazane skrótowo i mało “ogrywane”. Jest za to drobiazgowe i wiarygodne odzwierciedlenie świata za kulisami wielkich pięściarskich pojedynków 
  • Holt McCallany jest świetny w roli Lightsa. Ma do zagrania mnóstwo złożonych emocji: od dumy, frustracji przez smutek aż do determinacji - a wszystko to w ramach postaci napakowanego twardziela, który nie ma w zwyczaju za wiele mówić. Dzięki solidnej robocie aktorskiej naprawdę można poczuć, że za jego spojrzeniem Terminatora kryje się czuły ojciec rodziny, któremu widz kibicuje a nie tylko po prostu współczuje.
2. Shameless (wersja amerykańska):

         Jeśli płatna stacja, celująca w bogatego, miejsckiego odbiorcę robi serial na temat biednych, wykluczonych i sfrustrowanych, to jest to serial, którego na poziomie ideowym nie powinnam raczej lubić. Jeśli do tego serial ten stanowi remake formatu brytyjskiego, to w ogóle od samego słuchania o projekcie powinno mnie mdlić (mam ciągle w pamięci potworny, potworny, POTWORNY casus wyeksportowania za ocean angielskiej wersji Queer as Folk). Tak więc powiedziałam sobie “zobaczę tylko jeden odcinek Shameless - powiedzmy, że dla obsadzonego w głównej roli Williama H. Macy’ego” - i żadnego więcej. Boy, was I wrong. Okazało  się, że Shameless, historia rodziny Gallagherów, ich pokręconych sąsiadów i znajomych, prowadzących wyjętą spod wszelkich reguł i zasad egzystencję na ubogich przedmieściach w USA, jest tak piękną katastrofą, że wszelkie uprzedzenia poszły w kąt.
Dlaczego ten serial jest lepszy niż sądziiłam:
  • Ma cudownie obsadzonych młodych aktorów. Wierzę w klątwę Ekranowych Dzieci i to, że trudno znaleźć wybitnego małoletniego aktora. Tu potrzebna ich była szóstka (młodzi Gallagherowie to najważniejsze postaci) To, że udało się to doskonale w Shameless napawa mnie optymizmem w związku z Game of Thrones.
  • Gallagherowie nie są naprawdę rodziną wykluczoną przez system. Oni ten system kontestują, ostentacyjnie pokazując mu goły zadek - na wszystkich poziomach. Trzeba wypożyczyć z domu starców babcię, żeby udawała dawno zmarłą właścicielkę domu w którym rezyduje rodzina? Nie ma sprawy. Urządzić fałszywy ślub? Bez problemu. Ta rodzina to żywioł, pełna anarchia w działaniu. I dlatego każdy, kto choć trochę systemu nie lubi albo ma do niego pretensje może im z czystym sercem kibicować.


3. Outcasts:



Trailer: http://www.youtube.com/watch?v=OM_-eFLJkSE&feature=relmfu
           BBC One długo nie mogło dopiąć tego projektu, a ja długo w ogóle nic o nim nie wiedziałam (tak to jest jak się żyje w serialowym półświatku, skoncentrowanym kompulsywnie na USA). W dniu premiery po prostu przypadkowo zobaczyłam go na moim internetowym wykazie telewizyjnym (http://www.pogdesign.co.uk/cat/ - serdecznie polecam tę stronę, jeśli macie problem z utrzymaniem porządku w tym co i kiedy oglądacie). Dwulinijkowy opis podejrznie zapachniał mi Lostem (grupa odciętych od ziemi rozbitków na tajemniczej planecie), ale, jako że to sci-fi, a mój Ślubny, jak już pisałam (http://maju-baju.blogspot.com/2011/01/zota-odz-kosmiczna-czyli-spesu.html), pożera ze skórką wszystko co ma na liście składników statki kosmiczne, daliśmy Outcasts szansę... I proszę bardzo! pilot okazał się stanowczo najcudowniejszą rzeczą w SF od czasów Battlestar Galactica. W ogóle podobieństwa, między tymi dwoma tytułami są uderzające (oraz jak sądzę zamierzone). Outcasts to kolejna z serii tak zwanych “post 11-wrześniowych” (naprawdę tak się na to mówi!) science fiction’ów. Zamiast epatowania ufoludami, na pierwszym planie serwuje się tu sprawy polityczne, religijne oraz etyczne. Kwestie granic wolności i nauki a przede wszstkim, naświetlany przez scenarzystów do oporu, wątek “drugich szans” i “powtarzania błędów przeszłości”. Ziemska kolonia na planecie Carpathia jest małym laboratorium gdzie (podobnie jak w miniaturowej ludzkiej flocie BSG) zdolny scenarzysta może aranżować sytuacje, stawiające sporo fundamentalnych pytań o naturę człowieka i jego reakcję na ekstremalne warunki. Te pytania (oraz sugerowane przez autorów odpowiedzi na nie) wychodzą w Outcasts świetnie, także dzięki mocnej obsadzie. 
          Drugi główny wątek serialu, związany z tajemnicami, jakie może potencjalnie kryć planeta jest na razie dopiero delikatnie zarysowany. Od jego prowadzenia może moim zdaniem zależeć powodzenie całego projektu. Jeśli uda się uniknąć skręcenia w paranaukową absurdalność Lost i pozostanie przy bardziej metaforycznym ujęciu obcości, a la Solaris przewiduję, że będę Outcasts ekstatycznie uradowana, zamiast tak jak teraz po prostu pozytywnie zaskoczona.
Dlaczego ten serial jest lepszy niż sądzicie:
  • Carpathia jest przepiękna. Afrykańskie krajobrazy, zupełnie bez obróbki cyfrowej naprawdę wyglądają jak widoki z obcej planety. 
  • Brytyjscy aktorzy. Do tej pory angielski akcent kojarzył się w telewizji raczej z dramatami kostiumowymi, ewentualnie z fantasy. Ciekawie słyszeć go w przyszłościowym sf. No i brytyjczycy nie mają oporów przed obsadzaniem brzydkich aktorów - nie wszyscy muszą być (i nie wszyscy są) ładn/ młodzi. Mała rzecz a cieszy.
  • Pilot. Doskonały pierwszy odcinek. Nie wiem dlaczego w SF postaci jest zazwyczaj z założenia więcej i są ciekawsze niż w przeciętnym serialu.
Tak więc zachęcam do oglądania! Nawet jeśli ten rok w ostatecznym rozrachunku i tak będzie rokiem Game of Thrones, nie znaczy, że zupełnie nic innego się w nim nie dzieje!
PS. A dla tych (trojga z was), którzy grzecznie doczytali do końca mój serialowy rant: niespodzianka - reklama z cyklu ‘Nie japońskie, ale o japońskim’ . Bardzo nam się z Misiem podoba :)

6 komentarzy:

  1. Kimono drogie, ale piękne... *__* A Żyd też niczego sobie, nawet z krótkimi włosami :D Cieszę się, że wreszcie pokazałaś jakieś jego zdjęcie!
    U nas w Narze też była Tajka i miała bardzo długie imię, lecz dla wygody kazała nazywać się "Ei" :) (zupełnie bez związku z jakimkolwiek dźwiękiem w oryginalnym imieniu, of course).

    OdpowiedzUsuń
  2. A tak w ogóle to wyglądasz, Maju, jak piękny kwiat na tle tych szaroburych ludków! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale Sarniak jest Łysyyy! : ) (higv five!;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No to będziemy oglądać Outcasts :) ciekawe czy wypuszczą planszówkę na podstawie serialu :) ?

    OdpowiedzUsuń
  5. @ Lil' Wolff: fajnie jest podglądac jak Tajowie przedstawiaja sie Japonczykom i jak geby Japonczykow staja sie wtedy coraz dluzsze i dluzsze :d
    A kwiatowa sukienka chcialam zdominowac impreze. Niestety na drodze stanela mi Szefowa ze swoim wypasionym kimonem >< Damn!!!
    @Sznycelek: O boze, jestes pierwsza osoba, ktora zwrocila uwage na jego fryzure a nie na to, ze O BOZE JAKI ON CHUDY, DLACZEGO TY GO TAK TAM GLODZISZ, MAJU?!?!

    OdpowiedzUsuń