czwartek, 20 stycznia 2011

Żółta Łódź Kosmiczna, czyli Spēsu Batorushippu Yamato



Słuchajcie, słuchajcie, bo historia będzie naprawdę cudnej urody!
(Chudini, to z dedykacją dla Ciebie!)
           Kochani, jak wiecie (lub nie), wczoraj mój Ślubny obchodził urodziny. Będąc na budżecie emigracyjnym, świętowaliśmy je raczej skromnie: za pomocą paczki truskawek (w Japonii towar nieomal luksusowy!) oraz kontaktu z lokalna popkulturą. Popkultura objawiła nam się w postaci najnowszej, skośnej megaprodukcji kinowej: Space Battleship Yamato! 
            Kliknęliście? To kliknijcie!..... Już? Pewnie teraz chcecie zapytać: DLACZEGO?!!!’, co?. Ano, dlatego, że po pierwsze Małżonek jest znany w świecie, jako fan science fiction, który nie odpuści niczemu, co dzieje się w kosmosie, a po drugie... TEN FILM OPOWIADA O STATKU KOSMICZNYM,  NA KTÓRY PRZEBUDOWANO TYTUŁOWY YAMATO: JAPOŃSKI KRĄŻOWNIK* Z CZASÓW WOJNY NA PACYFIKU!!! Nie wierzę, że oparlibyście się pokusie zobaczenia czegoś tak potwornego!



!!!

           (Arcy)dzieło to, wyreżyserowane przez Yamazaki Takeshiego, jest w istocie reinterpretacją serii animowanej z lat 70tych. Istnieje nawet nikła szansa, że gdzieś jako pacholęta widzieliście jej kawałki, bo rzecz odniosła spory sukces na Zachodzie (co prawda pod zmienionym tytułem Star Blazers). W każdym razie, w histori japońskiej animacji, 宇宙戦艦ヤマト, bo tak to się oryginalnie nazywało, to całkiem ważny tytuł. Od niego rozpoczął się w loklalnej popkulturze powrót do dumy narodowej,  zaczęto łączyć SF z wątkami quasi-ekologicznymi oraz wycuchła moda na alternatywne zakończenia serii.
            Efekt jest taki, iż dla wielu Japończyków w wieku 30-40 lat pokusa, by pójść do kina i przeżyć jeszcze raz bajkę przyswojoną w młodości, okazała się nie do odparcia. Jak widzę z zestawień tutejszego box-office premiera Yamato zdeklasowała wszystkie inne premiery tego roku, łącznie z lokalnym kasowym zabójcą: Harry Potterem (!).
           Wracając jednak do historii latającej reinkarnacji historycznego krążownika: mamy tu space operę jak się patrzy, zrobioną na 120% powagi (bez krztyny humoru). Aktorzy mają twarze zacięte, postaci umierają w mękach, poświęcając się za towarzyszy broni, a wszystko to odbywa się to na szerokim, panoramicznym tle wojny ludzkości z bliżej niezidentyfikowanymi UFOLUDAMI.


Aaa!!!

            Właściwa akcja zaczyna się zresztą już po tym, gdy ufoludy przypuściły ostateczne oblężenie Ziemii, zamykając ją w chmurze śmiercionośnej radiacji (!) i zmuszając niedobitki autochtonów do wkopania miast głęboko w ziemię (!!). Pewnego dnia na powierzchnię planety spada tajemnicza (a jakże!) kapsuła z zaszyfrowanymi koordynatami podróży oraz planami budowy silnika nadświetlnego.. BĘDĄCEGO RÓWNOCZEŚNIE PRZEPOTĘŻNYM DZIAŁEM LASEROWYM. Awesome! 
           Dzielni, przyszłościowi homo sapiens wmontowują tenże napęd w truchło Yamato i oto statek wyrusza w kosmos, na wyprawę według niejasnej mapy, zaszyfrowanej w sondzie.... Oto więc ostatnia nadzieja ludzkości, rozklekotany i słabo obsadzony statek, podążający za ulotnym sygnałem, wiądącym go w nieznane w stronę planety, na której niedobitki ludzkości być może znajdą szansę ocalenia...
Hm.
Brzmi znajomo?
Pozwólcie że zamieszcze jeszcze dwa obrazki poglądowe:


Admirał Okita, dowódca Yamato...



...oraz pewien inny, kosmiczny dowódca. 
          Yup. NowyYamato naprawdę wiele zawdziecza nowej Battlestar Galactica. Ale, ale, zanim zaczniemy rzucać oskarżenia o plagiat: relacja między Spēsu Batorushippu Yamato, a Battlestar Galactica jest zakręcona niczym ruski termos. Wiadomo, że twórcy oryginalnego BSG wiele ściągneli z pierwotnej, animowanej serii Yamato, a z kolei remake Yamato równie wiele zawdzięcza  nowej, odświeżonej wersji BSG z 2003... co zatem było pierwsze? NIEWAŻNE! Powstał bowiem mutant cudnej urody!


Chociaż kosmo-hełmy mogli zaprojektować chociaż TROSZKĘ inaczej...
         Anyhows, Battlestar Galactica i Yamato mają obie coś, czemu nie umiem się oprzeć: obie do ekstremum posuwają moje ulubione równanie:
SPACE = COOL. OCEANS =  COOL. THEREFORE, SPACE = OCEAN.
          I właśnie dzięki specyficznemu, marynistycznemu smaczkowi Yamato to naprawdę porządny film klasy B. Zapewnił nam z Misiem 130 minut sympatycznej rozrywki (chociaż na końcu już troche się pogubiliśmy, które ufoludy są dobre, które złe i dlaczego). Efekty specjalne naprawdę nas zaskoczyły: spodziewaliśmy się raczej czegoś na poziomie Seksmisji, a tymczasem sceny bitew kosmicznych, skoków w nadprzestrzeń oraz innych obowiązkowych elementów układanki SF, zrealizowano naprawdę przyzwoicie! Tak więc.. z pewnym wahaniem ale polecamy!



Poza Tsutomu Yamazakim (możecie go znać chociażby z Okuribito/Departures, japońskiego laureata Oskara za film zagraniczny 2008), grającym sfotografowanego już wyżej admirała Okitę, naczelną gwiazdą produkcji (co zresztą widać po rozmiarze jego głowy na plakacie) jest Kimura Takuya - pieszczotliwie (i w związku z wielokrotnie tu już poruszaną kwestią japończykowej niemożności zapamiętania więcej niż 4 sylab) Kimutaku. Kimutaku to jeden z plagi potwornych aktoro-śpiewako-celebrytów, zaludniających lokalne seriale, reklamy i niestety produkcje kinowe. Wyróżnia się tym, że ma zarysowane mięśnie ramion.


Czytam: Naoki Urusawa, Yawara! t. 17... zostały... jeszcze... tylko... dwa..!
Słucham: Niczego nie słucham. Mąż śpi.
Dokonania: Żeby nie było, że tylko taplam się w kulturze niskiej: wczoraj byłam też na spektakularnym pokazie rakugo (to coś na kształt tradycyjnego, japońskiego stand-up’u... chociaż każdy teatrolog sprzedałby mi za taki opis potężnego i zasłużonego kopa w dupę). Więcej na jego temat w najbliższych dniach, po tym jak pojdę też na nō!
Fun Fact: Na środy w większości japońskich kin przypada tak zwany Ladies Day (Redīzu Dē) i panie mogą kupić bilety na wszystkie seanse za 1000 jenów! (Ech, staram się nie pamiętać, że w przeliczeniu na nasze to i tak poad 35 złotych...)

PS.


Co ciekawe, pamiętam, że jeden z moich licealnych kolegów (tenże sam, który w maju bierze ślub!) miał w domu model oryginalnego Yamato (tego z drugiej wojny światowej). Czy nie pora już zaktualizować go do czegoś TAKIEGO?
*/ Miś kazał mi poprawić, albowiem Yamato to, jak się okazuje, wcale nie był krążownik tylko OKRĘT LINIOWY. No, ale sami sobie odpowiedzcie, ktore z tych dwóch brzmi lepiej?

6 komentarzy:

  1. dodać jeszcze należy, że ogólnie Japończycy mają totalny odpał w sprawie pancernika Yamato. Chyba z rok temu masowo popędzili do kin oglądać film o ostatniej bitwie tegoż statku. Film w konwencji - amerykanie (czyli ci ble) strzelają, japońce bohatersko giną.

    A w sprawie budowania wielkich machin wojennych (Yamato miał największe działa zastosowane kiedykolwiek na pancerniku) to przytoczę wypowiedź pana Kruppa po tym jak poproszono go o komentarz w sprawie budowania przez Niemców wielkich dział kolejowych :) "...Z punktu widzenia metalurga to bardzo ciekawe, nie widzę jednak dla nich żadnych praktycznych zastosowań..." :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gwoli ścisłości Yamato to pancernik, klasy Yamato. Drugi pancernik tej klasy to Musashi, więcej nie zbudowano. Chociaż wiki podaje jeszcze Shinano al ejego ukończono jako lotniskowiec, a dla mnie to się nie liczy.

    Sam film planuje zobaczyć, bo to wielka produkcja jest, a twoja recenzja tylko mnie zachęca jeszcze bardziej.

    P.S. Pancernik w niektórych krajach jest nazywany okrętem liniowym, mimo że właśnie takie okręty miał zastąpić. Tego dowiedziałem się niedawno buszując po necie. Ach jak to ludzie sobie komplikują życie tyloma nazwami jednej rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po co im ten cały pancernik/liniowiec? Fala z czupryny Głównego Bohatera w pojedynkę wygrałaby oblężenie ufoludów... : )

    OdpowiedzUsuń
  4. Nooo, Kimutaku nieśmiertelny! :D Kto by uwierzył, że ten chłopaczek celebrytuje na japońskiej scenie już od ponad dwóch dekad? :>

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiecie kiedy można spodziewać się tego filmu na DVD?

    OdpowiedzUsuń
  6. @SpeX: W Japonii 24 czerwca 2011. Na swiecie nie wiem.

    OdpowiedzUsuń