środa, 26 stycznia 2011

Cztery ciastka na stół...



...i butelka zielonej herbaty!
          Czy wiecie, że moim postanowieniem noworocznym było nauczyć się gotować? W ramach dostosowania go do trudnej, okrutnej rzeczywistości (no co, czy Wy też tak nie robicie?) postanowiłam, że skoro gotowanie w naszej rodzinie to raczej hobby mojego Ślubnego, ja wyspecjalizuję się w PIECZENIU. Dzis wykonałam pierwszy krok na długiej, wyboistej drodze do zostania Królową Von Ciast Und Ciasteczek - kleiłam japońskie ulepki.

Pozwólcie zatem, że trochę Wam o tych ulepkach napiszę, bo to jedna tutejszych, ciekawszych tradycji kulinarnych. 

           Zwą je wagashi (和菓子), czyli ‘japońskimi słodyczami’. Dość akuratna nazwa, choć, prawdę powiedziawszy, równie dobrze pasowałoby ‘japońskie glutki z cukru’. Wagashi to tradycyjna, skośna forma deserowa, co łatwo poznać po trzech indykatorach: 
a/ wygląda pięknie - istnieją miliojony ‘wzorów’ oraz typów, zależnych od pory roku, pory dnia, nastroju, wieku spożywających etc. etc.
b/ opiera się w całości na naturalnych składnikach roślinnych. Wagashi są bezpieczne nie tylko dla wegetarian ale nawet dla wegan. Wersje ‘galaretkowe’ wykorzystują jakąś tajną odmianę roślinnej żelatyny (!).  W każdym razie z braku jajec, tłuszczu i masła wagashi są też stosunkowo niskokaloryczne, chociaż... 
c/ ZROBIONO JE GŁÓWNIE Z CUKRU. Jako, że prawdziwym wagashi należy z definicji delektować się w towarzystwie gorzkiej, zielonej herbaty matcha (najlepiej najpierw ładując do ust kawałek słodycza, a potem zalewając go na języku herbatą) musi być na tyle słodkie, żeby równoważyć jej gorycz.
             Wszyscy zgadzają się, że wagashi są piękne. Czy są pyszne? To już kwestia smaku. Generalnie, podobnie jak z towarzyszącą im sproszkowaną herbatą - wagashi mają wśród obcokrajowców równie wielu zwolenników, co przeciwników. Czy jednak podchodzi Wam nam specyficzny, cukrowy smak czy nie, trzeba docenić kunszt produkcyjny wagashi... Taka przynajmniej była moja myśl przewodnia, kiedy zapisywałam się na wagashowe warsztaty w Centrum Edukacji.         
             Po dniu spędzonym na mozolnym kserowaniu dokumentów akademikowych, rozmowy w sprawie dorywczej fuszki (w końcu jestem teraz chlebodawcą rodziny!), klejenie ciastek z plastelinopodobnej substancji wydawało się perfekcyjnym rozwiązaniem. Oczywiście nie było tak różowo - technika wagashi jest podobna technice origami - trzeba bardzo dokładnie skupiać się na instrukcjach, bo inaczej nasze dzieło zamiast wdzięcznego żurawia przypominać będzie kaleką żyrafę... 


Moj ulubiony typ wagashi. Wagashi w ksztalcie zadków.. yyy.. to znaczy brzoskwiń!

             Na szczęście prezentacja była skalibrowana pod ograniczonych motorycznie gaijinów, więc po wielu, wielu próbach coś tam udało nam się skleić...


Check this out
Cukrowa mandarynka mego autorstwa - można ją nawet obrać z cukrowej skórki!


A to skradłam od pana piekarza, który nas nauczał. Żuraw - troszkę bardziej symbolicznie przedstawiony niż moja mandaryna i trochę zgrabniejszy. ALE SMAKOWAŁ TAK SAMO. Cukrem.

            Na koniec, jeśli chcecie obejrzeć więcej japońskich słodyczy, tu jest ich piękna galeryjaWagashi rozpoznacie, po położonej obok nich wykałaczce/ patyczku. Tak jak bezę jemy łyżeczką, tak wagashi jemy patyczkiem! 
Słucham: Diorama - Cubed. Gdyby tajemniczy wirus wybijał wszystkich muzyków na ziemii i można byłoby uratować tylko jednego, bez wahania wybrałabym Wendta. I w ogóle nie byłoby mi żal innych (no, może poza Laurie Anderson).
Czytam: J. M. Rymkiewicz Samuel Zborowski. Powoli mi to idzie, ale rozkoszuję się polszczyzną. Może i świr, ale nie da się zaprzeczyć, że genialny!
Dokonania: Uh, so many! 1.Złożyliśmy dokumenty o akademik i póki co nikt nie wysyła nam mailem ponagleń, żeby coś donieść/ poprawić! 2. Dostałam dorywczą fuszkę jako korektor polskojęzycznych instrukcji w Alai. Duża więc szansa, że będę spędzać wieczory, poprawiając teksty przysłane z Polski przez Igę M. (o ile ona jeszcze pracuje jako freelancer w tej branży...) 3. Wymeldowałam się ostatecznie z Mitaki. Ślubny właśnie jedzie Różowym Ostrym z Mitaki na Komagome. Zobaczymy jaki osiągnie czas!

Tak wyglądał mój Mąż u początków swej epickiej podróży!
Fun Fact: A propos Ślubnego - wczoraj poszedł złożyć w urzędzie dzielnicy podanie o gaijin kartę. Próbował się zarejstrować jako ‘głowa rodziny’, lecz okazało się, że pod naszym adresem jako głowa rodziny figuruję już ja. Więc na ten moment nasze domostwo ma dwie głowy, choć Pani Urzędniczka kazała jak najszybciej rozstrzygnąć tę niedopuszczalną sytuację!
PS. 


           Veni, vidi, loved it! Po A Single Man Colin Firth dokonał niemożliwego - to jest przez drugi rok z rzędu utrzymał się na poziomie aktorstwa tak stratosferycznym, że nie wiem czym on tam oddycha... Świetny film, bardzo przypominający Królową - i to nie tym, ze dzieje się na dworze angielskim (duh!) ale raczej konstrukcją fabuły, z nietypową przyjaźnią dwóch zupełnie różnych ludzi, zderzonych ze sobą przez przełomowy moment w historii. Pychota!
Aha, zazwyczaj nie przeszkadzają mi polskie przekłady tytułów fimów, ale ‘Jak zostać królem’.. I MEAN, SERIOUSLY???!!!



Wunderschön!

8 komentarzy:

  1. Co do słodkich cukierków japońskich, bardzo dobrze smakują z piwem Grolsch, sprawdzone prze zemnie i Tomasza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako dyżurna feministka domagam się, by uznać oficjalnie, że Mayonella jest głową rodziny sarniaków :) Jak wiadomo Japońce to perfekcjoniści i jak oni coś ustalą, to na pewno tak jest. :)

    Ew. możecie odpalić na PS3 Resident Evil i rozstrzygnąć spór w trybie versus :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha, ha, różowe tyłki! :D Miałam kiedyś w Japonii zmywak do naczyń w tym kształcie i kolorze (w zamierzeniu momo-katachi).
    Ja osobiście kocham wagashi, choć nie tak namiętnie, jak maćcię. Ćwicz, ćwicz, chętnie kiedyś spróbuję Twoich wypieków :3

    OdpowiedzUsuń
  4. A spodlałaś już takie cudne ostrzenia w metrze.
    http://kwejk.pl/3453/obrazki/0615__6163_56ae.jpeg/

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaśliniłam klawiaturę przez Ciebie! Cuuuukier... a do tego jeszcze ładny kolorowy... Jeśli chodzi o słodycze, to zatrzymałam się na poziomie pięciolatka: im więcej cukru i im bardziej kolorowe, tym bardziej lubię-lubię, więc uważaj - jak będziesz tak zamieszczać zdjęcia swoich wytworów, to niedługo będziesz mnie mieć na karku ;)

    I tak, różowe tyłki - epic win!

    OdpowiedzUsuń
  6. A czerwonooki królik na pierwszej focie dziwnie mi się kojarzy z Monty Pythonem...

    OdpowiedzUsuń
  7. a dajcie jakiegoś linka do przepisu na te różowe zadko-ciastka :)

    OdpowiedzUsuń
  8. @Zucker: przepisu specjalnego nie ma - cały myk polega na tym, żeby znać sztuczki formowania cukrowo-ryżowej masy. Masa sama z siebie jest banalnie prosta.

    @Chudini: ostrzeżenia zostały już nieco 'umoralnione' - ostał się tylko piktogram z gadającym brzuchem, reszta ma już nowe, nieco mniej.. hm.. sugestywne formy :)

    @Agnieszka: A bardzo zapraszam, przybywaj! Na przeciwko Todaju mamy taki sklep, którego cukrowo-ciasteczkowa wystawa powoduje, że codziennie oczy mi łzawią z żądzy :D

    @Lil'Wolff: Zmywak-zadek? ME WANNA!

    OdpowiedzUsuń