sobota, 15 stycznia 2011

My husband, the Trickster



Ostatnio na zajęciach z konwersacji mieliśmy wybrać trzy rzeczy, które chcemy koniecznie zrobić, zanim opuścimy Żółty Kraj. Cóż za wyzwolony anarchista ze mnie! Zamiast (wzorem azjatyckich robotów) wyznać, że chcę pięknie się uczyć, zostać wyjątkowym naukowcem oraz przynieść chlubę ojczyźnie, wydukałam, iż raczej marzę by: a/zobaczyć skośną wersję musicalu Król Lew, b/ zatańczyć pogo w moshpicie na lokalnym koncercie punkowym i c/ kupić płaszcz od Rei Kawakubo. Ha!
           Na blogu nie ma zbyt wielu tego świadectw, ale, odkąd przyjechaliśmy do Tokio, trwa niekończący się maraton procedur oraz dokumentów, mających na celu zarejstrowanie w stolicy Japonii mego Ślubnego. Cała ta biurokratyczna epopeja to w zasadzie urozmaicona wersja traumy, którą musiałam już raz przejść w październiku, zatem perspektywa skakania jeszcze raz przez papierkowy tor przeszkód przypomina mi rozdrapywanie zabliźnionego strupa... Lecz cóż zrobić, w końcu ślubowałam, że w szczęściu i niedoli będę stać za swym Miśkiem....tak więc stoję.
           Trzeba Misia przemycić na targi pracy todajowiczów? Przemycam. Dostarczyć garnitur? Dostarczam. Znaleźć sposób, by wpiąć w japońską sieć jego Ajfona? Szukam. JESTEM ŻONĄ IDEALNĄ!!!
(Btw: blog Męża reaktywował się. Polecam, zaglądać tam by skonfrontować z prawdą moją mitomanię)
         A propos telefonów. Dawno nie pisałam o dziwnych japońskich reklamach, a od pewnego czasu mam nowego faworyta w tej, jakże wdzięcznej, kategorii. Zawdzięczam go sieci komórkowej docomo, promującej ostatnio telefon Samsung Galaxy S. Idea stworzonej dla tejże pormocji kampanii jest taka, żeby pokazać konsumentom dwie twarze maszynki: sympatycznego przyjaciela oraz mechanicznego potwora, o szalonej mocy obliczeniowej. Pomysł prosty, ale egzekucja mnie rozbroiła: “Sympatyczną” twarzą ustrojstwa jest bowiem Ken Watanabe (tak, tak TEN Ken Watanabe), w klipach zawsze u boku swego właściciela - tak jak TU. A techniczną personifikację sprzętu stanowi....Darth Vader (czy jak to się tu mówi Dāsu Bēdā). Poważnie: Dāsu Bēdā szuka właśnie Ciebie, byś został jego szefunciem!!! ... HILARIOUS!!! 

           Poniżej, zupełnie bez związku kilka migawek z okolic naszego nowego lokum: Hotelu W Którym Straszy (Gaijin). Obrazków miało być więcej, lecz Małżonek, idąc dzisiaj na wspomniane targi pracy, pozbawił mnie (niechcący) kluczy do domu i nie mogłam dostać się do aparatu... 


Nasze piętro - to, co tu widzicie, moi drodzy, to chyba najsolidniejsze drzwi do mieszkań, jakie widziałam w tym kraju!


Ze stacji Komagome bardzo łatwo do nas trafić. Wystarczy iść ulicą Hongo, nawigując na protestancki kościół. Przybytek szczyci się oszałamiającą 10-letnią historią, ma wielki neonowy krzyż i wygląda trochę jak siedziba sekty...


....Welcome to the Church of the Creepy Jesus! HE SHALL GIVE YOU THE JIBBLY-WIBBLIES!!
Na koniec: Wycieczki osobiste:

Spóźnione życzenia urodzinowe dla Kasi M. Zajeżdżamy Race for the Galaxy na śmierć. Doradzamy też, żebyście z Jasiem jednak spróbowali zagrać według zasad (he, he) - wtedy słowo ‘wyścig’ w tytule nabiera sensu!



Wolffenschwesters: Dostarczone przez Was akcesoria są w nieustającym, intensywnym użytku! Sankyuu!

    ***

    W dalszej części posta, tematy niezwiązane z Japonią. Osobą o słabej odpornoci na popkulturę proponuję opuszczenie bloga!



    You have been warned!
    Primo: powód dla którego w tym tygodniu było mniej aktualizacji. Jego imię szepta się w intersieci ze zgrozą: Echo Bazaar!!! Gra przeglądarkowa łącząca campowy klimat Draculi Coppoli, mechanizmy najlepszych gier planszowych oraz cudną historię! Normalnie denerwuje mnie narastająca moda na steampunk/gothic horror: ale to.. TO JEST PRZEBŁYSK NAJCZYSTSZEGO GENIUSZU!!! Try it! TRY IT NOW !!!
    Secundo: Zaniedbany Kącik Serialowy. Tym razem trzy(miliony trzysta trzy) słowa na temat tegorocznych Złotych Globusów - mojej ulubionej serialowo-filmowej nagrody. Ceremonia już w niedzielę (btw: w tym roku poprowadzi ją niemożliwy do zniesienia Rick Gervais. WHYYYY??). Szczerze mówiąc: nie mam pojęcia do kogo w tym roku powędrują szpetne statuetki (jakoś nie był to najbardziej udany sezon dla większości stacji telewizyjnych) ale ośmielę się wytypować, kogo moim zdaniem powinna uhonorować HFPA:




    Najlepszy dramat (nominowani: Boardwalk Empire, Dexter, Good Wife, Mad Men, Walking Dead). Bezsprzecznie Boardwalk Empire. Nawet w wypadku dużej konkurencji zawsze postuluję nagradzanie debiutantów, ponad wyjadaczami. Plus, zasypywanie Mad Men kolejnymi nagrodami, nie będzie miało żadnego znaczenia (chociaż rzeczywiście serial zaliczył najlepszy sezon dotychczas). A Walking Dead było za mało.
    Najlepsza aktorka dramatyczna (J. Marguiles, E. Moss, P. Perabo, K. Sagal, K. Sadgwick) - Tu jak na złość nie ma żadnego debiutanta... Hm. Katey Sagal? I mean: od Peggy Bundy do motocyklowej Lady Makbet? Hell Yeah!


    Katey Sagal

    Najlepszy aktor dramatyczny (S. Buscemi, B. Cranston, Michael C. Hall, J. Hamm, H. Laurie) - znowu prawie same oklepane gęby. Trzem ostatnim powinno się oficjalnie zakazać występowania w odpowiadających im serialach, tacy już są męczący. Anyhows: pewnie Buscemi, bo Cranston już Globusa dostał.
    Najlepsza komedia/musical (30 Rock, Big Bang Theory, Big C, Glee, Modern Family, Nurse Jackie) - Big C. Wiwat debiutanci! Plus finał serii udowaodnił, że w tej kategorii nic lepszego nie ma i być może długo nie będzie.
    Najlepsza aktorka komediowa (T. Colette, E. Falco, T. Fey, L. Linney, L. Michelle) - Jak słusznie zauważono w pewnym skeczu SNL, Colette, Falco i Linney graja w swoich serialach Showtime w zasadzie trzy wariacje tej samej osoby. Wszystkie są świetne ale najlepsza chyba jednak Falco (choć ten osąd zależy od tego w jakim jestem danego dnia nastroju)


    Edie Falco
    Najlepszy aktor komediowy (A. Baldwin, S. Carell, T. Jane, M. Morrison, J. Parsons) - Thomas Jane. Idealnie balansuje w Hung między kilkoma skrajnościami. Coż: Jest telewizja i jest HBO.
    Najlepszy miniserial/ film telewizyjny (Carlos, Pacific, Pillars of the Earth, Temple Grandin, You Don’t Know Jack): You Don’t Know Jack. Wydawało mi się, że doskonale wiem, co mnie czeka, podczas opartego na faktach  filmu o lekarzu walczącym o prawo pacjentów do eutanazji. Guess I didn’t know Jack!.. ale cóż, jak już napisałam: jest telewizja i jest HBO
    Najlepsza aktorka w miniserialu/filmie telewizyjnym (H. Atwell, C. Danes, J. Dench, R. Garai, J.L.Hewitt). Szczerze: nie wiem? H. Atwell ma to coś.. ale jak nie wiem komu kibicować to zawsze kibicuję Judi Dench.
    Najlepszy aktor w miniserialu/filmie telewizyjnym (I. Elba, I. McShane, A. Pacino, D. Quaid, E, Ramirez). Ian McShane. Kropka. Diaboliczny biskup, który zawsztydziłby nawet czarne charaktery z bajek Disneya!


    Ian McShane

    Najlepsza aktorka drugoplanowa (H. Davis, J. Lynch, K. Mac Donald, J. Stiles, S. Vergara): jakoś aktorki generalnie w tym roku mocniesze niż aktorzy, zauważyliście? Chyba Kelly MacDonald, bo ma najtrudnieszą rolę (musi całować Buscemiego na ten przykład!)
    Najlepszy aktor drugoplanowy (S. Caan, C. Colfer, C. Noth, E. Stonestreet, D. Strathairn) Hmm... Ok - to jest ekstremalnie skrzywione spojrzenie, ale trzymam kciuki za Chrisa Notha (nie ma ŻADNYCH szans na tę nagrodę) - marzę, żeby wreszcie wydostał się z ciemnej doliny, w którą wepchnęła go kreacja Mr. Biga w Sex and the City.
    Czy trafiłam choć jedno? Hm, przekonamy się jutro!
    PS. A jeśli nie macie jeszcze dość poplultury (WHAT?!): Obejrzeliśmy wreszcie z mężem Black Swana, na którego tak się od pół roku nakręcałam.


    Thoughts? Kocham Darrena Aronofskyego, miałam szczęście być jedną z 30 osób, które jego pierwszy długometrażowy film: π widziały w kinie (a nie kradły go z internetu po sukcesie Requiem dla snu). Nie przeszkadza mi, że mój idol nie grzeszy subtelnością i ma manierę maltretowania widza skoncentrowanym przekazem na pograniczu wrzasku.
     Ale tym razem mr. A wesoło porzucił wszekie ograniczenia i wlazł na terytorium do tej pory zajmowane przez Davida Cronnenberga oraz inncyh czcicieli grand guiginole’u. 
    Wyszła groteska - film błagający o trochę bardziej subtelne potraktowanie psychologii. Zwłaszcza kobiecej. NA LITOŚĆ BOSKĄ: myślałam, że idea kobiety, jako albo dziwki albo świętej już zmarła (przynajmniej w kinie aspirującym do miana <tfu!> artystycznego). Hm, jak widać nie. 
    Aha: Dlaczeeego jedyną metaforą, w jaką można oblec ideę ‘zapomnienia się’ zawsze będzie hardcore’owy, obsesyjny seks. (To akurat w kinie artystycznym wymóg konieczny, pokazanie zdrowej relacji seksualnej najwyraźniej natychmiast kasuje wszelkie pretensje reżysera do wyższej półki)
    Nie zrozumcie mnie źle Black Swan to całkiem dobry film, ale obiecywałam sobie po nim tak dużo, że psycho-horror, jakkolwiek wizualnie piękny i niezrównanie zagrany, nie ucieszył mnie tak, jak sobie projektowałam. Balet? ok. Obsesja? ok. Kostiumy od Rodarte? ok. Różowa landrynka? Not so much.

    4 komentarze:

    1. Dziękować :)
      Maju, my gramy według zasad... własnych :P

      Kasia

      OdpowiedzUsuń
    2. znaczy się warto iść na tego czarnego łabędzia czy nie ? :) bo ja człowiek prosty i nie nawykły do takiej sztuki :)

      OdpowiedzUsuń
    3. Hurra, mała Miodulka pilnuje dużej Miodulki! :D
      No i cieszymy się niezmiernie, że patriotyczne bamboszki są w użyciu!

      OdpowiedzUsuń
    4. @Kasia - Ależ Kasiu, ja uwielbiam Wasze zasady...chociaż według nich, zamiast 'Wyścigu po Galaktykę' prowadzi się raczej 'Dostojna Pielgrzymke po Galaktykę'!

      @Zucker - akurat w Twoim przypadku wybór jest łatwy - wierzę, że jesteś w stanie przetrwać wszelkie quasi-artystyczne dziwactwa, by zobaczyć masturbującą się Natalie Portman :D

      OdpowiedzUsuń