poniedziałek, 2 stycznia 2012

Skandal



....bo, jak wiadomo,  Nowy Rok najlepiej rozpocząć festiwalem nerdrage’u!


Dzień dobry, dzień dobry – witam Was czule w Roku Smoka (Japończycy, zabawny naród, nie obchodzą chińskiego Nowego Roku, przypadającego w lutym - tylko świętują Nowy Rok zachodni - grudniowy. Jednakowoż, uznają także określenia lat wywodzące się z chińskiego kalendarza. Stąd Rok Smoka. Fun).... Jestem pewna, że w Sylwestra bawiliście się wspaniale – co najmniej tak świetnie, jak czyniliśmy to my z Małżem (w alkoholowym zamroczeniu i do rytmu Too many Dicks on the Dance Floor Flight of the Conchords.)



Tak, siedzieliśmy w domu w samotności i towarzyszyło nam tylko wycie okrętowych syren za oknem.
It was glorious.

Lecz nie o tym chciałam dzisaj pisać, naprawdę nie o tym. Swój pierwszy post w roku 2012 poświęcić zamierzam bowiem oczyszczającemu (by nie rzec „przeczyszczającemu”)  ranciorowi. Na rancior zasłużyło, uwaga, uwaga,  90 najnowszych minut Sherlocka BBC.
Najsampierw, full disclosure: Sherlock to jeden z moich ulubionych mini-seriali. Nie mam go jeszcze na blureju ale tylko dlatego, że amazon przetrzymuje niecnie moją paczkę do końca przerwy noworocznej. Sherlock raduje mnie swoim ultrapostmodernistycznym podejściem do oryginału, inteligentnymi dialogami, precyzyjnym aktorstwem, dowcipem charakterologicznym a nie sytuacyjnym, nienagannymi kostiumami i świetną muzyką. Krótko mówiąc Sherlock BBC robi dobrze wszystko to, co filmowy Sherlock Holmes Guya Ritchiego robi źle. I przy okazji odwala zaskakująco dużo pracy u podstaw w tematach genderowych, queerowych etc....
 Dobry więc i piękny był dla mnie Sherlock BBC. Przynajmniej do wczoraj. Wczoraj zderzyłam się jednak z pierwszą odsłoną drugiej serii, zatytułowaną wdzięcznie A Scandal in Belgravia. A scandal, indeed.

           ‘DERE BE SPOILERS.

Pozwólcie, że odmaluję Wam scenę – kilka minut po północy zalęgamy się z Małżem w łóżeczku, z laptomem na kolanach, dżinentonikiem w ręce i załączamy odcinek, przeciekawi, jak zakończy się pamiętna Scena Nad Basenem. Scena zakańcza (hy, hy) się niespodziewanie, ja pochrumkuję pod nosem, gdyż, albowiem, ponieważ uważam, że Andrew Scott jako Moriarty ist just fantastisch. Pomalutku wzrasta we mnie więc fangerlowy chichot, wiem, że będzie uroczo i cudnie a mój umysł ustawia się na zrelaksowany tryb „I missed you Sherlock”. A. Potem. Wszystko. Malowniczo. Się. (przepraszam) Rozpierdala. Ziemia wypada z orbity, słońce gaśnie a z nieba pada deszcz siarki. Przez pierwsze pół godziny z niedowierzaniem oglądam coś, co, gdybym zobaczyła napisane na kartce, uznałabym za kiepskiej jakości (choć nie pozbawiony walorów humorystycznych) fanfik (Ohohoioo – Sherlock goły w samym jeno-li prześcieradle, ohohooooo Sherlock w prześcieradle w pałacu Buckingham... ohiohioooo... czyżby kawałek tyłka Benedicta Cumberbatcha?). Jest zabawnie, co prawda znikąd nie widać zawiązania akcji i/lub śledztwa ale tak tęskno mi do tych postaci, że mogę przyjąć nawet kabaretowe scenki w ich wykonaniu. Myślę sobie, że wkrótce pojawi się Irene Adler, intryga zgęstnieje i będzie dobrze. Irene pojawia się. Około godziny w głębi odcinka Małż idzie spać, znudzony tym, że NIC SIĘ NIE DZIEJE (jak to nic się nie dzieje? Przecież jest oihoihoi przyjęcie świąteczne oraz oihoihoi Sherlock z Jamesem biją się po pysiach!!!). Irene umiera. Wiadomo oczywiście, że nie umiera. Potem Irene żyje. Potem umiera. Potem żyje. Potem umiera Potem... OH ARE YOU MOTHERFUCKING KIDDING ME?!!??! A wszystko to na malowniczym tle obrazka „Sherlock Holmes poznaje miłość”. O. Mój. Boże.
 Czy ja naprawdę byłam podekscytowana, że w tym serialu pojawi się Irene, lesbijka, domina, jedyna osoba, która jest w stanie przechytrzyć i zwinąć Sherlocka w rulonik? O słodka naiwności! Pusty śmiech mnie bierze, że tak to sobie wykoncypowałam. Okazuje się bowiem, iż homoseksualizm Irene służył tylko temu, by pokazać, że i tak wszyscy mają mokro w majtach na widok Sherlocka (niezależnie od orientacji – więc ciesz się Fandomie bo to ohohoihoho odnosi się przecież także do Johna oihoihoi!!!), jej zawód był marnym plot devicem do dostarczania fanservice’u (oihoihoi ona go smyra pejczem po buzi oihoihoi) a inteligencja, spryt i w ogóle samodzielność Irene... OŻESZ FUCK!!! Jej masterplan został pobrany w pakiecie (a jakże!) od Moriartiego, jej głowa potoczyłaby się po pustynnym piasku, gdyby nie Sherlock, a w ogóle to wiecie jaka ona była? SHE WAS FUCKIN ‘SHERLOCKED’. Har. Har. Hardy. Har. Har.
Moffat. WHHYYYYYYY? A przecież było kilka momentów przez które przeświecałą dawna gloria. Kiedy Irene dissuje Sherlocka w samolocie – tak powinna wyglądać ich ostatnia wymiana zdań. Kiedy Mycroft załamuje się na ponuro (tak, tak, my Mycroft crush is obvious). Kiedy John pyta „Did he take the cigarette?” i w ogóle wszystkie jego wymiany zdań ze starszym Holmesem (poza nimi John był w tym odcinku chyba tylko dekoracją ścienną. And I love me some John). 
So, yeah. Jestem wstrząśnięta i mocno zmieszana. Nawet jeśli przyjmę, że ta ostatnia sekwencja to jakiś narkotyczne rojenia Sherlocka. (W ogóle może całe te 90 minut stanowi jakąś kokainową wizję....) Hm. Następny odcinek pisze już Mark Gatiss, wierzę, że jakoś doprowadzi on całą sytuację do normalności. Bo A Scandal in Belgravia jest dla mię beyond redemption….Póki co zatem.... I shall just cry here in silence and ship Moriarty and Mycroft.  

PS. Najdoskonalsze jest to, że fandom generalnie uważa ten odcinek za fantastyczny. Proszę Cię fandomie, wyjaśnij mi to. (Odpowiedź „BO OKAZAŁO SIĘ, ŻE SHERLOCK, TWISTED AS HE IS, TEŻ MA UCZUCIAAA – TERAZ WIEM, ŻE MOGĘ GO UWIEŚĆ I URODZIĆ MU DZIECKO” odrzucam z automatu) 

***

Czytam: Yumiko Shirai Tenken-sai – fajna opowieść o low-techowej przyszłości z arcygenialnymi nawiązaniami do wątków z pramitologii japońskiej. Mocno w duchu Uli Le Guin, do tego pięknie narysowana czarno-białym tuszem (chociaż mam podejrzenia, że chyba cyfrowym)
Słycham: Jako się rzekło: Too many Dicks on the Dance Floor. Z przerwami na Pretty Prince of Parties. Faza na Flight of the Conchords dopada mnie średnio raz na pół roku i trwa około jednego, bardzo, bardzo histerycznego tygodnia.
Dokonania: Ostatnio maszyna do szycia przegrywa z dokrotatem i Baldur’s Gate 2 (zapomniałąm jaka ta gra jest OLBRZYMIA) ale ostatnio odkurzyłam ją trochę, by za pomocą ścinków materiału i dwóch kartoników z paczki od amazona uszyć sobie pokrowiec na Kindle’a.




Cys nie jes pikny? Mówiłam, że z tkaniny w chryzantemy powstanie coś przepotwornego! Przydała się także odznaka z rosyjskiej czapki :)

Fun Fact: Kropla, która przechyliła kielich nerd-goryczy i ostatecznie przekonała mnie do wysmarowania tego rantu: w Sherlocku zmienił się font, którym w kadrach podopisywane są np. treści esemesów czy dedukcji Sherlocka. Teraz to nieskończenie nudna Verdana. Nie wiem, co było poprzednio ale było sto razy lepsze.

9 komentarzy:

  1. Sherlock w wersji BBC rzeczywiście całkiem niezły - leci na spolszczonym BBC w kablówkach. Mam tylko jedno zastrzeżenie, w nowej wersji detektywa powinna grać panna :) bo aktor, który wcielił się w jego rolę jest tak słodki, że aż zęby bolą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Maja, cierpliwości! Jeszcze dwa odcinki! Have faith! Fakt, że ilość fanservice trochę niegustowna. Miejmy nadzieję, że wszystko upchnęli w ten jeden odcinek, pierwszy, wreszcie, oczekiwany - trzeba było nakarmić te wszystkie buźki. Teraz już będzie prawdziwa fabuła. Jak dla mnie cały ten odcinek byl o Johnie. I tego się trzymam.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Zucker: zazwyczaj przerazaja mie Twoje pomysly ale ten akurat jest calkiem niezly... Chociaz podejrzewam, ze w moich wyobrazeniach 'panna Sherlock' wyglada nieco inaczej niz w Twoich :D

    @katja: A moja buzke kto nakarmi?! Podziwiam Twoje umiejetnosci odnajdywania Johna - ja wiecej znajde go pewnie w 'Hobbicie' :D Powiedzmy wiec, ze dla mnie caly ten odcinek byl o Mycrofcie... Government Hooker for life!

    OdpowiedzUsuń
  4. A dla mnie to kolejny serial którego nie widziałem.
    Za to pokrowiec jest przecudny, chciało by się rzec かわいい

    OdpowiedzUsuń
  5. Cóż, nie oglądałam tego serialu (ale może kiedyś mi pożyczysz, skoro masz na płytach?), zaś same zwiastuny filmowego Sherlocka mnie odstraszają, więc nie dziwi mnie, że masz o nim niskie mniemanie.
    Ale jedno muszę przyznać: pokrowiec na Kindle'a jest PIKNY!! :D

    OdpowiedzUsuń
  6. BTW, chciałabym zobaczyć, jak ktoś zgodnie z obecnie obowiązującą modą robi takiego badassa z Herkulesa Poirot xD

    OdpowiedzUsuń
  7. to był dobry odcinek, co ja mówię?!, to był megafantastyczny odcinek :) nareszcie Sherlock trafił na godnego siebie przeciwnika, i ta chemia!
    problem jets tylko taki, nie ogarniam hasła "i am sherlocked"... :/
    pozdrawiam! Milena

    OdpowiedzUsuń
  8. Hobbit... wiesz, ze Cumberbatch gra smoka. Czekam na crossovery... strach sie bac. Sherlock smok i John Hobbit. Ciekawe czy w Star Treku tez beda obydwaj.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Chudini: zobacz - w koncu to tylko trzy odcinki po 90 minut :)
    @Lil' Wolff: nie tyle pozycze Ci plytki, co wmusze je w Ciebie przemoca :D Mysle, ze Bennedict Cumberbatch uraduje Twoj FETYSZ NOSOW :D A propos kick-ass Poirot'a - mnie sie marzy KICK-ASS KOJAK :D
    @Milena: Um. Tak. Powalona sila Twych argumentow musze przyznac, ze odcinek byl zaiste megasuperfantastyczny. Move along.
    @katja: he he, Tumblr ma na to zjawisko nawet specjalny tag "together in every movie forever":D
    Ostatnio znalazlam pod nim cos takiego:
    Martin: Hey! Hey Benny! Guess where I'm going?!
    Benny: Where, Martin?
    Martin: Middle Earth!
    Benny: No. way! Take me with you!
    Martin: Okay!
    /A few months later... /
    Benny: Hey! Hey Martin! Guess where I'm goin?
    Martin: Where?
    Benny: Outer. space.
    Martin: No. way. Can I come?
    Benny: Let me see what I can do!

    OdpowiedzUsuń