czwartek, 19 stycznia 2012

“The day after my birthday is not my birthday, mom…”



Ladies and gentlemen: Stephen Fry (a może raczej – tył jego głowy)
Czy Stephen Fry jest dostatecznym powodem, żeby wybrać się do kina na nowego Sherlocka Holmesa? Wahom się.... Z drugiej strony, Mark Strong był powodem wystarczającym do zobaczenia części pierwszej. Hm.

                Dzień dobry. Wszystkim Państwu nieposiadającym fejsbunia (ani serca) przypominam, że mój Małżonek ma dzisiaj urodziny i na pewno z olbrzymią radością powita Wasze życzenia. Powtarzam: urodziny są dzisiaj A NIE JUTRO, JAK MI SIĘ WYDAWAŁO... Bo owszem, ( połowicznie ) zapomniałam o tym, że Najlepszy z Małżów  kończy dzisiaj dwadzieścia siedem (brr...) lat. Pogłębia to tylko mą złą reputację, jako monstrum, słynącego z tego, że nie pamięta  o urodzinach ludzi, których dobrze zna i o imionach ludzi, których zna słabiej...*Sigh* Gdy byłam piękna i młoda, można było dorobić do tego głupią filozofię ‘fuck you attitude’, że niby jestem taka super-fajna, że przecież nie muszę pamiętać jak nazywają się pomniejsze lemmingi wokół mnie. Ale teraz, za każdym razem, gdy zdaję sobie sprawę, że ZNOWU zapomniałam jak nazywa się osoba, która przedstawiła mi się trzy minuty temu, mam ochotę wziąć potężny rozpęd i kopnąć się w dupę. SERIOUSLY. Nawiasem mówiąc,  Japończycy nigdy nie zapominają imion. Jeśli nie wymieniają wizytówek, często zapisują sobie obcobrzmiące nazwiska na karteczkach/rękach i przy następnym spotkaniu mają już je perfekcyjnie opanowane.  Makes me wanna cry.

***

                Aaaanyhows – oglądam pomalutku nowego  Doctora Who. Serial jest tak straszny, że bolą mię od niego zęby ale, po pierwsze, ma przebłyski geniuszu, a po drugie, trzeba przez niego przebrnąć, niczym przez lekturę obowiązkową w podstawówce, by móc potem wyprowadzać błyskotliwe paralele we własnych analizach filozoficznego i wielowymiarowego tematu jakim jest rozrywka we współczesnej telewizji. Ehem.
Ponadto,  klepię doktorat w tempie żuczka toczącego pod górę kuleczkę gówienka.  Coś tam rysuję, bo nie wypada przywieźć z Japonii pustego szkicownika. Usiłuję sobie przypomnieć, czy pedał gazu znajduje się w samochodzie po lewej, czy po prawej tronie, albowiem  po powrocie trzeba będzie przecież zasiąść za kierownicą. ..



...zastanawiam się, czy schudłszy z 10 kilo byłabym w stanie choć odrobinę emulować ten look.

           
           Jest git.


Aha! Last but not least:  by uczcić kolejny rok zycia Jedynego Ślubnego: polecam Wam jego ulubiony ostatnio przebój:


Danger 5 – fantastyczny pastisz na filmy wojenno-szpiegowskie z lat 60tych. Zrobiony z tak cudownym zamiłowaniem do szczegółu i wyczuciem, że nawet mię rozczula.  

Czytam: Dalej Friday Night Lights. Tempo mam słabe ale na własne usprawiedliwienie: nijak nie potrafię się przestawić na leżenie + czytanie w łóżku na Kindle’u.
Słucham: Bracia Figo Fagot – Świnki i Damy. Z Braćmi Figo Fagot zapoznaliśmy się dzięki koledze Misia z japonistyki, który to kolega, zostawiwszy (wzorem wielu utalnetowanych młodych ludzi)  japonistykę, udziela się teraz w internetowych telewizjach – między innymi przy serii Kaliber 200 Volt. Kiedy pierwszy raz usłyszałam  Świnki,  popłakałam się ze śmiechu. Fenomenalny komentarz na temat „muzyki disco, gatunku polo”. Wbrew pozorom, można to śpiewać i zachować mentalność feministyczną.  I tej wersji, która sami właśnie wymyśliliśmy, będziemy się trzymać
Dokonnia: Uwiesiłam się wreszcie na rurze, w najprostszej wyobrażalnej figurze głową w dół.  Moje szanse na złamanie sobie podczas zajęc karku właśnie wzrosły kilkukrotnie. Yay!
Fun Fact:  Ponieważ otrzeźwiałam (i wytrzeźwiałam) już po niedzielnym kontakcie z Sherlockiem, obejrzałam go wczoraj jeszcze raz z Małżem. Tak sobie ślepiłam i dumałam nad masochistyczną naturą człowieczą... Bo czy jest coś, co w doświadczeniu popkulturalnym może się równać z pewnością (najlepiej uzyskaną za pomocą znajomości materiału źródłowego), że w czymś, co oglądacie, zaraz zdarzy się jakaś potworność?. Co innego może  wywołać ów  wesoły stan, kiedy, spozierając  na ekran, człowiek  jednocześnie  ma ochotę piszczeć z radości i wydrapać sobie oczy? Czy to dotyczy tylko mnie? Czy ze mną jest coś nie tak?  Mój ulubiony odcinek Game of Thrones? Baelor, oczywiscie (a wszyscy wiedzą, co tam się dzieje na końcu). Ulubiony Jarman ? Edward II (a wszyscy wiedzą itd...). Ulubiony Sandman? The Kindly Ones (A wszyscy...). WHAT IS WRONG WITH ME?!?!

6 komentarzy:

  1. "Edward II" był fajny! :D Oglądałam też "Caravaggia" - lubię filmy o malarzach (oraz filmy, gdzie pojawia się Sean Bean :3).

    Nie mam problemów w czytaniu z Kindle'a w łóżku, może to kwestia praktyki, na pewno przywykniesz :) A mam jeszcze pytanie: "The Orphan's Tales" masz na papierze, czy w Kindelku? Jak na papierze, to ustawiam się w kolejce do pożyczenia...

    PS. Sto lat dla Sarniaczka! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. sto lat sto lat niech żyje żyje nam sto lat sto lat niech sarna żyje nam nieeeeech żyje nam :) :) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Małżonek ma zacny gust filmowy. :P
    Odrazu przypomniał mi się "Italiano Spaiderman", zreszt achyba tej samej ekipy. :P

    OdpowiedzUsuń
  4. @Lil' Wolff: Rzeczywiscie Kindle oswaja sie w miare praktyki. Nadal jednak mam nawyk przerzucania stron tylko guzikiem po prawej stronie, bo obecnosc takiego samego po lewej wydaje mi sie sprzeczna z wszelka logika:)
    A pierwsza czesc Orphan's Tales mam na papierze, druga na Kundlu. Chetnie pozycze obie, albowiem podczas lektury doswiadczylam wielu momentow z cyklu 'OOOO WOLFFOWI TO BY SIE BARDZO PODOBALO' :)

    @Zucker, @Jas: Misiek dziekuje Wam.

    @Chudini: Italian Spiderman byl LEPSZY (a moze to my bylismy mlodsi :D)

    OdpowiedzUsuń
  5. JAK BYLIŚMY, NADAL JESTEŚMY!!!!!

    OdpowiedzUsuń