środa, 1 czerwca 2011

Na niepogodę: PONYO!


czyli, za co płaci mi japoński podatnik.
       Dzień dobry. Jak profetycznie przepowiedziałyśmy kiedyś z Kajusem, w Czekając na Mary (naszym przełomowym, licealnym filmie supereksperymentalnym) : KLIMAT SIĘ ZMIENIA. Straszliwy ten fakt dociera do mnie za każdym razem, kiedy próbuję sobie przyswoić fakt, że mamy pierwszy czerwca, a temeperatura w Tokio jakimś cudem zdołała spaść poniżej 20 stopni.
        Zimno, pada - czyli zupełnie jak w Ojczyźnie... tylko z dodatkiem tajfunów. Co (jakże płynnie!) naprowadza mnie na dzisiejszy temat: Ponyo. Ponyo (w oryginale 崖の上のポニョ[Gake no ue no Ponyo], czyli Ponyo znad klifu]  to film Hayao Miyazakiego, dotyczący właśnie szpetnej pogody, natury i japońskich tajfunów. Film ze wszech miar cudowny, co postaram się Wam zaraz wyłuszczyć.


          Najsampierw jednak disclaimer: generalnie nie przepadam za animacjami Miyazakiego i zupełnie nie pojmuję, dlaczego na świecie jest to główny (obok równie mi obojętnych książek Harukiego Murakami) japoński towar popkulturalnego eksportu. Nurtuje mnie, w jaki sposób Miyazaki został pieszczoszkiem białych krytyków, laureatem Oskara, podczas kiedy w żółtym kraju jest kilku bardziej utalentowanych reżyserów (na czele z boskim Kon Satoshim), którzy na dodatek nie robią w kółko jednego flmu o tym samym.... W każdym razie jest jak jest, Miyazaki budzi mój podziw swoją plastyczną wyobraźnią, ale nie dorobkiem artystycznym i generalnie najnowszych jego filmów (łącznie z Ponyo) nie odczuwałam specjalnej potrzeby oglądać. 
         Szczęśliwie jednak, do zapoznania się z nimi zmusiły mnie zajęcia na Todaju, na których, pod sztandarem prof. Wilsona zajmujemy się taśmowo analizą bajek dla dzieci. Analiza zazwyczaj sprowadza się do wydobywania wszelkiej maści, mniej lub bardziej domniemanych podtekstów seksualnych (tak, tak, był moment w którym usłyszeliśmy, I kid you not, że ‘oto wagina Królewny Śnieżki śpiewa!’), od czasu do czasu jednak jest to doświadczenie otwierające oczy, i zmuszające do robienia czegoś, czego z własnej woli bym nie robiła (a co i tak czeka mnie, kiedy się w bliższej lub dalszej przyszłości rozmnożę): oglądania bajek.


          Wiecie już zatem jakie okoliczności przyrody zetknęły mnie z Ponyo. Co jednak zacz ta Ponyo? W zachodniej prasie przypadło jej niewdzięczne określenie “japońskiej małej syrenki”. Faktycznie mamy tu dziewczynkę-rybę i jej pragnienie zostania człowiekiem, ale ten, zapożyczony od Andersena wątek jest tylko materiałem mocno luźnej adaptacji, dotyczącej głównie relacji człowieka z naturą i życia w kraju tak mocno związanym z morzem jak Japonia. 
          Co w Ponyo działa? Po pierwsze jej bajkowość. Film jest naprawdę skierowany do dzieci (a nie młodzieży, jak wiele innych produkcji Miyazakiego). W związku z tym, proste metafory, miast irytować pretensjonalnością, okazują się po prostu perfekcyjnie dobrane do odbiorcy. Bohaterowie też są tacy, żeby młodociany widz mógł się z nimi identyfikować: mają po kilka lat i zachowują się odpowiednio. Logika całości nie jest logiką dorosłego, raczej sprawnym połączeniem realizmu magicznego z teletubisiami, które dojrzałego widza może czasem przyprawić o zawrót głowy (ale też przyjemnie zasugerować mu wspomnienia własnego dzieciństwa).



         Podwodny świat, gdzie odbywa się duża część akcji jest oszałamiająco piękny i to nie “ładnym” disneyowskim pięknem: tutaj na iście kambryjską eksplozję morskiego życia składają się realistyczne meduzy, kraby, krewetki i inne stwory, w większości robakowate oraz obce, w żadnej mierze “śliczne”, raczej fascynujące, jak wyjątkowo udana żywa arnżacja z oceanarium.




      Ponyo jest nie tylko cudownie bezpretensjonalna ale także niesie kilka przesłań, które rzadko ujawniają się w innych produkcjach dla maluchów. Poza podejściem pro-ekologicznym, (ktore chyba po trochu przeniknęło już także do Disneya) znajdziemy tu konkretne i silne postacie kobiece - gatunek wymarły w bajkach na całym świecie. Nie doczekamy się wyraźnego i oczywistego podziału na bohaterów dobrych i złych - boć i mali ludzie tego rodzaju uproszczeń akurat niekoniecznie i nie zawsze potrzebują. Próżno też szukać w Ponyo wysilonych "mrugnięć okiem" do rodziców, oglądających z latoroślami film - i dobrze - po wszelkich Szrekach ta taktyka potężnie się zużyła i chyba lepiej,  żeby filmy dla dzieci starały się po prostu być możliwie dobrymi filmami DLA DZIECI.



        Krótko mówiąc: jeśli macie małych potomków albo chcecie przynajmniej poczuć łącznoś z własnym wewnętrznym dzieckiem: polecam Waszej uwadze Ponyo! (...zwłaszcza z oryginalnym dubingiem!)



...ewentualnie jeśli macie więcej czasu: Where the Wild Things Are. I Up. I Despicable Me. (Hmm... ostatnie lata były całkiem udane jeśli chodzi o mądre filmy dla maluchów, prawda?)
Czytam: http://winter-is-coming.net/. Co za wstyd.
Słucham: MGMT - Kids. Jedna z tych upierdliwych piosenek, które słyszy się w sklepie, a potem nie można się do nich uwolnić.
Dokonania: Zakupy w Forever XXI. Lubię tę firmę, bo za cenę jednej sukienki z Zary można mieć tu trzy podobne i buty. (Buty oczywiście rozpadają się tego samego dnia...)
Fun Fact: Japońskie ambulansę są najwolniejszymi ambulansami na świecie. Zwalniają przed przejściami dla pieszych i skrzyżowaniami, żeby przez przypadek nie spowodować wypadku. Naprawdę nie chciałabym tu mieć jakiejś medycznej sytuacji awaryjnej.
PS.


Po kolejnym odcinku Gry o Tron mogę tylko zaznaczyć, że oczywiście rozumiem, iż adaptacja filmowa ma swoje prawa i bynajmniej nie uważam za profanację zmieniania książkowych wątków/postaci. Niemniej martinowy Littlefinger-kreatywny księgowy jakoś bardziej mi się podobał niż telewizyjny Littlefinger-alfons. A mówię to z głębi miłości do Aidena Gillena, aktor nie jest tu niczemu winien.
Also, Myles McNutt wymyślił wdzięczny termin na to, co scenarzyści GoT wnieśli do tradycji małego ekranu: SEXPOSITION (czyli naświetlanie historii świata/bohaterów przez monologi z cyckiem w tle). 

6 komentarzy:

  1. Ach, "Ponyo", wracają wspomnienia! ^^ To leciało w japońskich kinach akurat wtedy, gdy byłam na stypendium. Fujimoto jest moim faworytem. I rzeczywiście polecam oryginalną wersję językową, bo:
    a) Amerykanie pozwolili sobie na zaskakująco luźne tłumaczenie
    b) Granmanmare ma głos Cate Blanchett i kiedy przemawia, mam wrażenie, że zaraz wezwie Froda! O.o Japońska aktorka mówi dużo łagodniej.

    Jest jeszcze jedno zastosowanie tego filmu: nadaje się świetnie do nauki japońskiego. Moi uczniowie byli zachwyceni! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. PS. JAKIE są podteksty seksualne w "Ponyo"?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Też jestem ciekawy tych podtekstów, film widziałem dawno temu i chyba mi umknęły. :P
    Jestem ciekaw jakie jeszcze bajki trafiły do waszego szukania podtekstów seksualnych. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. powiem tylko :)

    Spirited Away rules :)
    http://www.youtube.com/watch?v=6az9wGfeSgM

    OdpowiedzUsuń
  5. ***FLAGA GAME OF THRONES, SPOILERY!!***

    Obejrzeliśmy wreszcie z Glebem zaległy odcinek i mogę się wypowiedzieć (tym razem już swobodnie, bo pod osłoną flagi :D).
    Otóż kiedy oglądałam monolog Baelisha, to miałam silne poczucie odrealnienia - co nie pasowało do reszty serialu, raczej boleśnie realistycznej. To było po prostu weird... I czemu miałby się wywnętrzać przy jakichś tam pracownicach domu publicznego? Baelish był raczej znany z tego, że nie zdradzał nawet najdrobniejszego szczegółu o sobie, jeśli nie miałoby mu to przynieść żadnej korzyści. No i to pouczanie dziewczyn? To "zachowuję się dla innej"? Wprawiło mnie to wszystko w niezły stupor :D Ale zapewne miało to wszystko na celu wyjaśnić jego późniejsze motywy.

    A co do Neda - biedny, poczciwy Ned... On naprawdę nie rozumie, jak to wszystko działa i nie pasuje do "zepsutego" południa... Świetnie oddali tę jego naiwność i prawość w serialu.
    Ale jak teraz na to patrzę, to dla Siedmiu Królestw naprawdę byłoby lepiej, gdyby zmilczał o tym, czego się dowiedział na temat ojca Joffreya. A bo to jedyny taki przypadek w dziejach...?

    ***FLAGA GOT ZJEŻDŻA W DÓŁ***

    OdpowiedzUsuń
  6. @ Lil'Wolff 1: Si! Ponyo bardzo poprawila moje samopoczucie jezykowe (przynajmniej dopoki nie przypomnialam sobie, ze to film dla pieciolatkow...). Cate jako WIelka Baba z Morza to i tak duzo mniejsza trawestacja niz Liam Neeson w roli Funya Funya Astmatyka Fujimoto :D
    @ Lil'Wolff 2: Dowiem sie dopiero dzisiaj :)
    @ Chudini: Na szczescie w tym semestrze glownie klasyka Disneya... lecz co nastapi w przyszlym drze myslec :)
    @ Zucker: NOOOO!!! Spirited Away to wlasnie taki (fakt, ze sliczny) nadety belkot jakiego u Miyazakiego nie lubiem ><
    @ Lil'Wolff 3: **FLAGA NA MASZT** Ty mialas poczucie odrealnienia a ja zaznowania. Glupio mi teraz polecic serial mamie :D Plus te 'wyjasnione motywy' w ksiazce sa niejasne do mniej wiecej trzeciego tomu i zupelnie nic to nie ujmuje wiarygodnosci postaci ><.
    A co do 'poczciwego Neda' - ma juz nawet swoj mem internetowy :D
    =>http://www.buzzfeed.com/donnad/introducing-stupid-ned-stark
    **FLAGA W DOL** :D

    OdpowiedzUsuń