wtorek, 7 lutego 2012

Noc z Siopanem



...czyli: krytyk kulinarny nie zna patriotyzmu!

                Teoretycznie od dawna wiemy, że w Tokio jest polski bar. Poprzysiegliśmy sobie jednak udać się tam dopiero, gdy porządnie przyciśnie nas tęsknota za  Ojczyzną ogólnie, a ‘kiełbasom z czystom’ szczególnie.  Pierwsze konkretne przyciśnięcie nastąpiło około tydzień temu. Szybko skeciliśmy więc sobie towarzystwo (w postaci Przyjaznego Amerykaniana oraz jego Japonki) i, pod pozorem szerzenia rodzimej kultury kulinarnej, udaliśmy się we czwórkę w stronę Shibui, albowiem to tam znajduje się przybytek o wdzięcznej nazwie ‘Siopan najto’ czyli Chopin Night – polish dining bar*.
                Knajpy (jak każdej  innej w Japonii) nie idzie znaleźć bez dokładnej mapki. Kiedy jednak człowiek jest w nią zaopatrzony, droga okazuje się stosunkowo nieskomplikowana. Trzeba odnaleźć budynek, wyjechać na trzecie piętro (mocno odstraszającą) windą i już jesteśmy.

*/Nawiasem mówiąc od kwietnia lokal przenosi się w inne miejsce, więc bądź czujny, potencjalny gościu!



Wnętrze przytulne,  ozdobione polskimi dzindzibołami wszelkiej prowinencji (JEST I STRÓJ KRAKOWSKI) oraz okazyjnymi żółtymi gośćmi.


                Jak na kanjpę w stolicy Japonii, Chopin Night ma nawet pokaźny metraż – poza barem można usiąść przy kilku stolikach. W sobotni wieczór na sali był komplet klientów, w większości lokalesów. Obsługa swojska, lecz lingwistycznie wytrenowana. Wyposażenie wnętrz przyjemne, szczególnie udane w obklejonym (bardzo) dziwacznym zestawem zdjęć  oraz  plakatów toaletorium.... Nie sądziłam, że wielki poster do dzieła pt. Ciacho sprawi mi taką radość.... Generalnie jednak wiadomo, że nie dla wycinanek łemkowskich na ścianie udaliśmy się do Chopin Night... UDALIŚMY SIĘ TAM BY ŻREĆ I PIĆ.



Karta krótka ale treściwa – z marynowanym śledziem produkcji własnej, importowaną (strach myśleć jakimi kanałami!) krakowską suchą oraz germańskimi piklami, udającymi rodzime korniszony. Z przystawek można także zagryźć francuskie syry, które służą chyba tylko jako podkładka pod francuskie wino, serwowane w lokalu zamiast rodzimego jabola.


                Ponieważ przy stole siedzieliśmy bite cztery godziny, zdążyliśmy wypróbować prawie cały repertuar kuchni.  Bigos przedni (choć maławy), gołąbki suche – kotlet na stoliku sąsiadów wyglądał kusząco, ale uznaliśmy go za zbyt mało oryginalną potrawę. Zasmucił nas brak pierogów, lecz pewnie są ku temu brakowi jakieś niezmierne ważne powody (INACZEJ ZBRODNIA NIEWYBACZALNA!). Generalnie jedzenie dobre – wstydu ni mo.



                Co do picia, poza wspomnianym już francuskim sikaczem, można skusić się np. na germańskie piwo, rodzimą wódeczkę albo specjalność zakładu czyli OSOBNĄ KARTĘ ŻUBRÓWKOWĄ. Butelka z trawą jest w Japonii najpopularniejszym polskim produktem eksportowym, trudno więc się dziwić mnogości drinków na niej bazowanych. Z dumą oświadczamy, że próbowaliśmy wszystkich i wszystkie były co najmniej przyzwoite – za wyjątkiem okaleczonego dziecka Żubrówki i Mojito, które było mało miętowe i mocno spirytusowe. Pozostałe napitki prima sort!



                Z dodatkowych atrakcji: na ekranie w głębii baru nieustannie lecą polskie teledyski. W ramach nieustającej dyskusji o ACTA, zastanawialiśmy się, czy barman odprowadza opłatę do ZAIKSU i kto miał by go prawo w Japonii aresztować jeśli tego nie robi. Na obrazku ja, oraz jeden z moich ulubionych wideoklipów z panem Maleńczukiem (synem Edwarda).
Przy okazji - to nie gra świateł - na moim chubby ramieniu wyłania się rachityczny mięsień... Vivat rura!



                Jak zawsze w polskich knajpach, ściany udekorowano napisami z PRL. Dopełniają je ludowe wycinanki. Są także gigantyczne solne kamulce z Wieliczki.  Ja zapytuję się jednak GDZIE JEST WAŁĘSA?!

                Generalnie Chopin Night ukoił na chwilę naszą tęsknotę za Ojcyzną. Przebywającym w Tokio polecamy lokal z serca, zaś przebywający w Polsce mogą zawszse zajrzeć na jego stronę!

Czytam: Dalej Feminism in Modern Japan. Świetne opracowanie. Jak już będę duż,a też będę pisała tak naukowo i tak ciekawie NA RAZ.
Słucham: Hurts Wonderful Life. Stanowczo muszę sobie stworzyć na ajpodzie osobną playlistę pt. ‘Piosenki tak złe, że aż idealne na rurę’
Dokonania: -
Fun Fact: -

6 komentarzy:

  1. Jeśli już pić, to ja ostatnio pod staropolską tradycje. Żadnych drinków tylko pod zakąskę. W warszawie jest do tego fajny lokal - Babalu. Płaci się za wejście do 40 pln (zależy kiedy się idzie) a potem żarcie jest za darmo, a mają całkiem niezły wybór. Wódka też nie droga bo 45 pln za pół litra. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy do picia jest oczywiście bimber własnej produkcji :)

    P.S: JW zechce rzucić okiem na to :) https://plus.google.com/u/0/photos/104798563507170472302/albums/5706502637564178017 czyli początek projektu mojej skromnej letniej rezydencji na Warmii (Szato de Sucre). W tym roku fundament, a w 2013 reszta :) Z góry zapraszam na oficjalne otwarcie (będzie przecinanie wstęg, dęte przemowy i degustacja lokalnych kiełbas)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Zubu gorek" mnie rozwalił xD
    Gratuluję wyhodowania mięśniora! Wolff nadal pozostaje żelką... :<

    OdpowiedzUsuń
  4. Zubu gorek bardzo dobry. 4 wypilem :)

    OdpowiedzUsuń
  5. @Chudini: Staropolska tradycja to nie zadne 'przekaski i zakaski' (czy inne lornetki) tylko PIWO Z PLYWAJACYM W NIM BIALYM SYREM!!!

    @Zucker: Ja na Szato jak na lato! Moze w wakacje wpadniemy na inspekcje fundamentow? :)

    @Lil'Wolff: 'Miesnior; to na razie raczej 'miesiurek' lecz pracuje nad nim :D

    OdpowiedzUsuń
  6. na inspekcje fundamentów serdecznie zapraszam :) w przyczepie w normalnych warunkach może spokojnie nocować 5 osób :)więc jakość się pomieścimy - no i z wawy da się dojechać w miarę szybko busem :)

    OdpowiedzUsuń