wtorek, 20 września 2011

Nerdus Ex (Machina)




         Kochane Misiaki! Dziś wyjątkowo zgłaszam się nie z akademika, gdzie wiatr mile smyra po nóżkach, lecz z tzw. ‘pokoju samodoskonalenia’ na kampusie. Samodoskonalenie wydaje się niezbędne w starciu z kursem językowym. Żaba uznała bowiem, że w ciągu czterech dni nie sposób kogokolwiek czegokolwiek nauczyć.  Można zatem zrobić tylko jedno: uświadomić studentom jak wielkimi są imbecylami. Tak, by przez kolejny semestr przykładali się do zakuwania, chcąc za wszelką cenę uniknąć następnej edycji upokorzeń. Krótko rzekłszy, na chwilę obecną, pragnę umrzeć i odrodzić się jako dżdżownica, muszka, patyk lub cokolwiek nienarażonego na kontakt ze wspaniałą mową japońską... 
          Właśnie z takowej (tymczasowej, mam nadzieję) niechęci do wszystkiego co żółte, skośnookie oraz obdarzone niesłyszalnym dla moich uszu i nieodtwarzalnym dla mych narządów mowy akcentem, zdecydowałam się popełnić niniejszy wpis, w którym zajmę się mędzeniem na kilka różnych spraw telewizyjnych/literackich/komputerowych, w żaden sposób nie związanych z krajem kwitnących upokorzeń lingwistycznych. Pożytek z tego taki, że wszystko, co leży mi na wątrobie załatwię w jednej notce - kto nie jest zainteresowany, może nie czytać, albo czytać wyrywkowo, albowiem ciąg logiczny między poszczególnymi rantami jest żaden. 


Sub-rant pierwszy, telewizyjny

         Po primo: jakże się cieszę, że w tym roku nie publikowałam żadnych przewidywań dotycznących prime-time Emmy! Moje prognozy mocno rozminęły się bowiem z rzeczywistością. Nie dlatego, że laureatów Emmy trudno przewidzieć. Ja po prostu liczę, że to właśnie TEN rok będzie pierwszym, kiedy kapituła wyłamie się ze schematu i nagrodzi coś nietypowego (czytaj jakiegoś mojego faworyta). Niestety, rok 2011 jeszcze nie był tym przepowiadamym przez stulecia i oczekiwanym przez pokolenia rokiem niespodzianek. Zatem, z obowiązkową uwagą, że wśród dorocznych nagród telewizyjnych od Emmy o niebo lepsze są Złote Globusy, kilka słów o tegorocznych zwycięzcach, jeśli lubicie tego typu zabawy.
Najlepszy serial dramatyczny - Mad Men. EW proponował ostatnio, żeby prawnie wykluczyć Mad Men z grupy nominantów, bo jego obecność zabija jakikolwiek suspens. Sama mogę dopisać, żeby poza MM wykluczyć każdy serial, który ma na karku więcej niż trzy sezony. Wśród potencjalnych laureatów był ledwie jeden debiutant.
Najlepszy serial komediowy - Modern Family. Nie mam uwag. MF polecałam już na łamach bloga.
Najlepszy miniserial/film telewizyjny - Downtown Abbey. ZAWSZE wygrywa coś, czego nie widziałam (nawet jeśli oglądałam pięciu na sześciu nominantów) , zawsze potem to oglądam i jestem zadowolona, więc radość! Downtown Abbey zostało też nagrodzonę za reżyserię oraz scenariusz, z czego wprost wynika, że jak tylko włodarze akademikowi odblokują internet, to ruszy w mym pokoju akcja pobieraniowa.
Najlepsza pierwszoplanowa rola męska (dramat) - Kyle Chandler. Czy to już jest znak, że powinnam jednak zacząć oglądać Friday Night Lights? Ponieważ po końcu Rescue Me otwiera się w moim harmonogramie dziura na serial o testosteronie, może spróbuję.
Najlepsza pierwszoplanowa rola kobieca (dramat) - Julianna Marguilies (The Good Wife). NARESZCIE. Chociaż ta nagroda bardziej by mnie uradowała w zeszłym roku, co pozwoliłoby w tym przyznać statuetkę Mireille Enos z The Killing... Przy okazji, nie do końca rozumiem dlaczego nominacja Kathy Bates za Harry’s Law trafiła do tej kategorii.
Najlepsza pierwszoplanowa rola męska (mini) - Barry Pepper za The Kennedys. Jakże uszczęśliwiła mię ta decyzja! Jako nastolatka podkochiwałam się w Barrym Pepperze, w związku z jego rolą w Szeregowcu Ryanie (tak, tak, moi drodzy, za dawnych czasów podlotkom nie podobały się sparklujące wampiry ani Zaki Efrony, lecz mężczyżni strzelający z karabinów do czołgów!). Anyhows, byłam przekonana, że kariera tego pana zatrzymała się ostatecznie po udziale w Battlefield Earth, filmie, skonstruowanym przez samego Szatana, by łamać kariery aktorów oraz umysły widzów. Na szczęście, 10 lat później Barry powrócił i to najwyraźniej w glorii.


Takie wydruki ze starej, dwukolorowej drukarki ozdabiały moje zeszyty w późnej podstawówce. Nikt jeszcze nie słyszał wtedy o High School Musical
Najlepsza pierwszoplanowa rola damska (mini): Kate Winstlet za Mildred Pierce. Niech będzie. Chociaż, zaprawdę powiadam Wam, tak, jak istnieją tzw. exploitation movies apelujące do niskich instynktów u widza, tak samo istnieją exploitation movies skonstruowane tylko po to, by atakować snobistyczne instynkty kapituł nagród. Mildred Pierce to taki właśnie miniserial, zmontowany z pełną premedytacją i maksymalną determinacją tylko po to, żeby wcisnąć w niego jak najwięcej elementów nagrodo-gennych. Czy to źle? Niekoniecznie. Niemniej, niedooglądałam do końca, a to na pewno niedobrze.
Najlepsza męska rola drugiego planu (dramat) - Peter Dinklage za Grę o Tron. Jak powiedział Misio: “KARZEŁ!!! KARZEŁ WYGRAŁ!!!”. Wieściłam to na łamach Długiej Nogi, jeszcze zanim zobaczyłam pierwszy odcinek GoT i bardzo jestem z siebie dumna. (Choć mimo wszystko również zaskoczona, zważywszy jak mocna była konkurencja - zwłaszcza John Slattery czeka na swoją statuetkę już trochę za długo...)
Najlepsza męska rola drugiego planu (komedia) - Ty Burell za Modern Family. Bardzo z Małżem podoba nam się scenariuszowa wolta, dzięki której Phil, bohater, którego gra Burell przestał być stereotypowym tatuśkiem-imbecylem a stał się bardziej ugruntowaną postacią (chociaż nadal absolutnym dziwakiem), będącą mentalnie kimś innym niż tylko kolejnym dzieckiem swojej żony. Fajnie, że aktor skorzystał z okazji i dociągnął poziomem do Eda O’Neila.
Najlepsza męska rola drugiego planu (mini) - Guy Pearce. Każda kategoria, gdzie wygrywa Guy Pearce jest kategorią ocenianą sprawiedliwie!

Ach, Guy... (UWAGA - to NIE jest zdjęcie z Mildred Pierce)
Najlepsza reżyseria (dramat) - Martin Scorsese za pilota Boardwalk Empire. Mów co chcesz internecie ale moim zdaniem pilot do BE był ledwie rozgrzewką, a serii dobrze zrobiło wyjście z reżyserskiego cienia Scorssese i oddanie kamery w ręce innych. Poza tem jestem uprzedzona i roję sobię, że gdyby Game of Thrones trafiło do grona nominantów z odcinkiem Baelor, zamiast z pilotem, miałoby większe szanse na nagrodę. Ponieważ jednak układ kandydatów był jaki był, zmuszona jestem oddać stracony głos na Patty Jenkins i jej doskonale wykonany, mroźny, ponury pilot do The Killing.
Najlepsza reżyseria (komedia) - Michael Spinner za Halloween, odcinek Modern Family. Fantastyczny epizod, choć moim zdaniem nie zasłużył na zwycięstwo z karkołomną realizacją Beth McCarthy-Miller , której udało się nakręcić odcinek (a w zasadzie dwa, bo pierwszy dla publiczności z zachodniego a drugi dla publiczności z wschodniego wybrzeża USA) 30 Rock NA ŻYWO.
Najlepszy scenariusz (dramat) - Jason Katims za Always, finał sezonu Friday Night Lights. Wot, niespodzianka. Myślałam, że zwycięstwo rozstrzygnie się pomiędzy Benioffem i Weissem,, którzy dokonali cudów ekwilibrystyki, pisząc Baelor, (przedostatnią odsłonę Game of Thrones), a Veeną Sud, która wspięła się na wyżyny pilotem the Killing. No ale może ja po prostu mam zboczenie i kocham adaptacje und re-interpretacje a nie potrafię docenić oryginalnego scenariusza.
Najlepszy scenariusz (komedia) -  Steven Levitan i Jeffrey Richman  za Modern Family, (odc. Caught in the Act). Niby fajnie ale trochę szkoda, że nie doceniono Jeffreya Klarika oraz Davida Crane za jedyną w konkursie nominację dla Episodes, które bardzo, bardzo lubię.

Rzekłam. Czy internetsy ubogacą się moim komentarzem? NA PEWNO.


Sub-rant drugi: okołoliteracki

         Ponieważ będąc w Ojczyźnie zawsze staram się zatankować trochę rodzimej literatury, radośnie porwałam z póły w Empiku Tak jest dobrze Szczepka Twardocha. Ach, gdybymż wiedziała ileż nerwów mię to będzie kosztować. Nerwy nijak niestety nie wyniknęły z treści zbioru (bo zbiór opowadań to jest). Raczej z burzliwej reakcji na ten zbiór ze strony tzw. strefy czytelniczej. Strefa czytelnicza (głównie w osobach recenzentów) najpierw obwołała Twardocha geniuszem, a następnie wzięła się (tym razem w osobach warstwy tzw. internetowo-okołolewackiej) do tratowania go i topienia w błocie, albowiem pogarda dla rzeczy powszechnie lubianych jest wśród nas, lewoskrętków i negatorów życiodajnym tlenem bez którego nie możemy się obyć. Tym razem jednak naprawdę nie rozumiem, jak można prozy Twardocha nie kupować (z całym dobrodziejstwem inwentarza, o którym za chwilę). Oczywiście, że to literatura młoda, trochę jeszcze niedogotowana ale jakiż ma potencjał! Zaprawdę, zastanawia mnie to, jak Twardoch, z wyglądu sympatyczny polonista jest w stanie podpiąć się do takich głębii ludzkiej wściekłości i nienawiści, że Bernhardt byłby dumny. Owszem, fraza jeszcze gdzieniegdzie nierówna, metafora miejscami niedorobiona lecz jakie to mięsiste! Żadnych cynicznych okularków, ironicznych śmieszków - po prostu nic. Albo łyka się takie oto próby, albo nie. Przeczytajcie - zobaczycie. Chętnie pożyczę.
        Nawiasem mówiąc, podobają mi się zarzuty, że Szczepek jest agresywnie prawicowy, albo, że na przykład z tej swojej prawicowości zbyt intensywnie promuje heteroseksualny model związku. Co? Jak? Promować heteroseksualny model związku należy. Podobnie jak homoseksualny. Promować należy każdy dobrowolny związek!!! I nie, parytety tu nie działają. Nikt nie ma obowiązku wprowadzania do swoich opowiadań postaci gejów i lesbijek, jeśli nie odczuwa, że nie umie czegoś o nich z sensem napisać. W ogóle bardzo jestem z siebie dumna (a co!), że posiadam zdolność umożliwiającą oddzielenie pisarza od dzieła i zupełnie mnie nie wadzi to, co Twardoch pisze na swoim blogu albo w okazjonalych felietonach w Polityce. Zresztą najgorsze co mogę zarzucić jego niebeletrystycznym tekstom to, że są po prostu nudne. Cóż mię obchodzi, że pan się deklaruje jako umiarkowany prawicowiec i katolik? Przecie ja czytam (i czytać,o zgrozo, lubię) Rymkiewicza, który osobowościowo jest oszołomem i groźnym osobnikiem na pograniczu psychozy. A literaturą umie przywalić doskonałą. Może wszyscy powinniśmy wreszcie odlkeić się od przekonania, że artysta i dzieło to nieodwołalnie jedno? Zresztą to właśnie przekonanie stoi za smutną rzeczywistością, w której na terenie księgarniokawiarni Tarabuk czasem nie można usiąść, bo wszystkie stoliki są zajęte przez samotnych hipsterów siedzących przy Makach, klepiących zacięcie w klawiatury i w pocie czoła zajętych wyglądaniem na literatów. 




Sub-rant 3: growy

         W podtyradce ostatniej, specjalnie na życzenie Sznycelka (ciekawe, czy biedak doczyta) wyłuszczę szybciutko swoje doświadczenia z DeusEx Human Revolution, tym przepowiedzianym w starych księgach mesjaszem, który odnowi cerpegową ziemię. W skrócie: Nie odnowił. Niby wyrobiłam nad komputerem 50 godzin, ale było to dla mnie marniejsze 50 godzin niż te spędzone z DA2. 
        DE:HR wygląda ładnie. Nie mam problemu z jakością tekstur, modeli, animacji i whatnot. Podoba mi się dopieszczony und przemyślany styl, więc nie wymagam graficznych fajerwerków. DE:HR ładnie brzmi - muzyka z gry stanowi idealny ambientowy podkład do mieszkania Wreszcie w DE:HR sympatycznie się gra. Tylko, że stan ten trwa do czasu. I to nawet nie do pierwszego bossa (którego, o hańbo musiał mi rozplaszczyć Misiek) - bossowie i spartaczona walka nie odrzuciły mnie nawet od Alpha Protocol. Mój osobisty kryzys wiary w DeusEx:HR nastąpił około 20tej godziny grania, kiedy to, w bliżej nieokreśloy sposób, zaczęło mnie męczyć to pełzanie szybami wentylacyjnymi przez z lupką zaprojektowane poziomy. Nie wiem, może się zorientowałam, że nie mam już w jakie wszczepy inwestować. Może dotarło do mię, że fabuła już się nie rozkręci. Może się wkurzyłam, że gra o której naprawdę można powiedzieć, że jest dzieckiem pierwszego Deus Ex oraz Vampire: Bloodlines jakimś cudem nie sprawia mi, maniakalnemu fanowi obu tych tytułów, tyle frajdy, co powinna. W każdym razie, zaczęło się dobrze, a potem jakoś się rozlazło. Może gdyby wszystkie lokacje były tak odpicowane jak Sarif Industries i mieszkanie Adama. Może gdyby było więcej sekwencji “dialogowych boss-fightów”, więcej decyzji z jakimikolwiek konsenkwencjami, MNIEJ CHODŻENIA I SZCZELANIA...  a tak - meh. Próbowałam, próbowałam, chciałam, żeby mi się podobało i dupa. Więc smuteczek.
         (Aha - sytuacji nie poprawiał fakt, że po pierwszej godzinie rozgrywki musiałam się położyć bo autentycznie wzięło mnie na rzyganie od tego chyboczącego się widoku z pierwszej osoby (ostatnio gram jakoś tylko w gry z widokiem z trzeciej))

 Miś prezentuje najnowszy hit mody: elektryczny rękawek DeusEx, własność niejakiego Sznycla. W tle pani Sznyclowa (tak, tak Niedziello, teraz już tak będzie!)
Czytam: Dalej Nesbø
Słucham: Maćka M. i jego elokwentnych komantarzy do rozgrywek Starcraft 2 . Przeklinam Cię po trzykroć Chudnini, bo to Ty zaznajomiłeś mię z tym panem! Teraz odkrywam, że nagle pół mojego słownictwa (w tym, jak zauważam, początek tej notki i co najmniej trzy jej elementy) to kalki z Suchego Kanału.
Dokonania: -
Fun Fact: Na przeciwko wejścia na Todaj otworzyło właśnie podwoje Panjapońskie Towarzyswo Rejstrowania Owczarków.

8 komentarzy:

  1. Co to za renkaw?

    Przed ostatni link nie działa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Doczyta, doczyta. Jak jest wyposzczony dobrego internetowego czytania to teraz pochłania wsio co ludzie produkują na blogach ze skośnych krajów (Tomek K. też popisuje bloga : ) )

    Ad rem,
    Estetyka wizualna, audio itp. itd. bardzo w moim guście hmm taki mokry sen każdego fana Blade Runnera podsycany K. Dickiem (ha ha ha see what I did there…?) : )

    Pierwsze 5 godzin bez mała pochłonąłem. Szwędałem się po ciemnych zakamarkach Detroit hakowałem sobie co mogłem, zapamiętywałem gdzie warto wrócić jak już się ulepszę i będę mógł się dostać. Ba czytałem wszystkie maile, książki i palmtopy, wyłuskiwałem każde ziarenko fabuły i składałem w całość świat, w którym przyszło mi występować. Słowem pełna immersja. Nawet drewniane dialogi nie przeszkadzały za bardzo i nie psuły wczówki.

    Było fajno, ale jak sama piszesz do czasu…

    Otóż imaginuj sobie Droga Maju jak bardzo zdziwiłem się, kiedy to mój mega wypasiony prawie nie widzialny hakero złodziej o gołębim sercu z pistoletem ogłuszającym w kształcie składanej suszarki natknął się na Baretta …

    Walka była trudna i krwawa, po n-tym zgonie (bo przecież dzisiejsze gry są takie łatwe wiec by default odpala się je na very trudnym poziomie) postać moja dostała jakiegoś skrzywienia psychicznego. Następnie, w berserkerskin niemal szale, zdewastowałem adwersarza beczkami eksplodującymi (były czerwone a jakże!) i granatami, zebrałem całe walające się wokół żelastwo i ruszyłem ku zachodzącemu słońcu. A szlak mój od tej pory naznaczony był krwią wrogów i smrodem prochu strzelniczego / plazmy : )

    Klimat zginął gdzieś po drodze każda czynność zmieniła się w chłodną kalkulację, co bardziej się opłaca i ile z tego będę miał ekspa. Suszarkę zamieniłem na maksymalnie ulepszonego CKM-a i poszedłem.

    Utopiłem w to to ze 40 godzin i w sumie, co mogę powiedzieć to … również meh.
    Przyjemna gra i to wszystko.

    P.S.
    Historia rękawa też jest ciekawa : ) Obiecałem sobie nie kupować edycji kolekcjonerskiej tym razem. Poszedłem sobie do empiku, bo tam nie było jej jak dowiedziałem się z doniesień prasowych. Staję przed regałem z grami a tam koło niego jest w najlepsze kartonowy stand z Adamem Jasińskim, który do brzuszka przymocowane miał normalne boxy z grą oraz doklejony do nich worek z logie Sariff Industries. Kolorowy i szeleszczący woreczek w ładnej pomarańczowo srebrnej tonacji barw. Mój wewnętrzny gadget whore, stłumiony wcześniej wspomnianymi doniesieniami prasowymi, zareagował tym razem błyskawicznie. Wyłączył wszystkie receptory, zablokował przepływ racjonalnych myśli i jedyne, co pamiętam to fakt, że stoję przy kasie i potwierdzam zakup na kwotę o 20 złotych większą niż planowałem wydać….

    OdpowiedzUsuń
  3. Mwahahah...
    Sam obejrzałem prawie wszystkie filmiki na "Suchym Kanale". Czekam aż zrobi recenzję Gears of War 3, bo ja się ze wszystkich sił powstrzymuje żeby jej nie kopić przed końcem miesiąca, ale wola ma słabnie z minuty na minutę.
    Potem już tylko w kolejce Battlefield 3 i Mass Effect 3. A swoja drogą poza Dragon Age 2 reszta gier na jakie czekam to część trzecia. :P

    P.S.
    Polskie media donoszą że znowu jakiś tajfun pustoszy Japonię. Jak to tam wygląda?

    OdpowiedzUsuń
  4. @Chudini: Wieje i pada i pada i wieje. Like... bardzo mocno :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ad. pamiętny rękaw: ale Shnitzel wstydził się mnie jak szłam w tym po centrum naszej pieknej stolicy :D

    Agnieszkator

    OdpowiedzUsuń
  6. Znalazłem jeszcze coś takiego.
    Masa klasyków gier. http://www.gaminator.tv/tag/video/suchy-kanał

    Miłego oglądania.

    OdpowiedzUsuń
  7. @SpeX - niedzialajace linki i w ogole sraka formatowaniowa wynikaja wprost z nowego interfejsu bloggera, nad ktorym, jako zywo, nie panuje. Historia rekawka zostala juz chyba wyjasniona w komentarzach :)

    @Schnitzel: hm, wczoraj przeczytalam, ze te legendarne boss fighty byly po prostu autsorsowane do innej firmy. ZNACZY NIKT NAWET NA WYNIK TEGO AUTSORSOWANIA PRZED PUBLIKACJA GRY NIE SPOJRZAL?!
    Pod reszta Twych uwag moge sie tylko podpisac... great minds think alike, it seems :d

    @Chudini: Tajfun doczekal sie wlasnej notki :)

    @Agnieszkator: I ON SMIE NAZYWAC SIE PRAWDZIWYM FANEM?!

    OdpowiedzUsuń
  8. O, zjadło mi "komęta" :/
    Napisałam, że zaraz po przeczytaniu Twojego wpisu, obejrzeliśmy z Glebkiem kilka filmików z LUD, które bardzo mi się spodobały - były o tyle zabawniejsze od tych zwykłych, których czasami słuchamy przy posiłkach :D

    OdpowiedzUsuń