Z pewnym poślizgiem czasowym, lecz oto odnalazłam wreszcie walentynkową kartkę, która idealnie oddaje naturę mego małżeństwa!
(Pobrana stąd)
Och, Walentynki!
W jakimż to tonie mam o was pisać?
Niby hip i cool byłaby notka w stylu wzgardliwym
ale z drugiej strony...
może lepiej zaćwierkać słodko na rzecz miłości?
Hm, najlepiej pewnie byłoby nie pisać wcale – lecz wtedy znika jakakolwiek okazja do blognotki... a do braku blognotki, wobec czytających mię milionów, nie można przecież dopuścić! Zatem pozwólcie, że zaprezentuję Wam: me Walentynki w Japonii.
***
*/ Oczywiście przesadzam. Jeśli jeszcze się Państwo nie zorientowali, na tym blogu często pojawiają się hiperbolizacje i kłamstwa, proszę zatem nie powoływać się na niego w swojej ewentualnej robocie antropologicznej.
Naturalnie, my z Małżem także obchodziliśmy czternasty lutego. Poza świętowaniem premiery dema Mass Effect 3 (to tylko ja) celebrowaliśmy naszą miłosć za pomocą:
a/ flaszki białego lokalnego wina (chcieliśmy wspomóc żółtą gospodarkę, ale napój, mimo wcale wysokiej ceny, tak zionął siarą, że dla bezpieczeństwa na przyszłość zarzucamy eksperymenty z wszelkimi japońskimi winnymi szczepami).
b/ paczki truskawek (bardzo nieekologicznych, przywiezionych ani chybi wysokospalinowym samolotem gdzieś z Chile)
d/ FILMU O ZOMBIE. Bo nic tak nie mówi „Kocham Cię” jak „Blaaaaaaaaaaaarghhhhh..”
***
PS. Także z okazji Walentynek, chciałabym zdementować plotkę, według której rzekomo już dwa razy wysiadłam z metra o stację później niż należało, tylko po to by napawać się urokiem pornograficznych ust Michaela Pitta (wyeksponowanych na billboardach kampanii, którymi obklejony jest sklep firmowy Prady na Ginzie.)
- Ach Michaelu, czy będziesz mą Walentynką?
- Hooka’ please...!
Czytam: Nadal Feminism in Modern Japan. Chociaż w tym tygodniu, wstyd przyznać nie przewróciłam jeszcze ani jednej strony.... By jednak udowodnić, że sprawa kobiet nadal jest mi bliska – odpowiedź na odwieczne pytanie: ZA JAKIEGO TYPU FEMINISTKĘ SIĘ UWAŻAM?
Nie wiem co to jest. Znalazłam to w internetsach i jestem zachwycona.
Słucham: Nachtmahr – Can you feel the beat. Oj, bo rozważam, czy nie jechać do Berlina na E-tropolis. Główną gwiazdą festiwalu jest jednak Nachtmahr, więc próbuję się z nim zaprzyjaźnić. Trudna to misja, albowiem Nachtmahr jest KOSZMARNY. Stanowi idealne mięso armatnie do wyśmiewania dla Małża, który określa tę muzykę mianem „Essen Sie bitte meine Sheisse”.
Dokonania: Jakiś tydzień temu blog przekroczył 40.000 kliknięć, za co bardzo klikaczom (umyślnym oraz przypadkowym) dziękuję. Szczególnie rozczula mnie zaskakująca liczba tych, którzy (wg. google analytics) trafili tu w poszukiwaniu „lalek z cycami” albo „lasek w lateksie” (po dwa tuziny kliknięć każde!) oraz Andrew Scotta (macie Państwo znakomity gust!)
Fun Fact: Katio W., jeśli tu zaglądasz będziesz na pewno rozbawiona tym, że od kwietnia planuję zapisać się na Tribal Fusion! (Przydałoby mi się troszkę tych Waszych izolacji...)
Last but not least: ponieważ zaczęłam od Walentynki dla Małża, pozwólcie, że skończę na Walentynce dla Was, drodzy Czytelnicy!
Jak ja nie trawie walentynek.
OdpowiedzUsuńA ten dzień można świętować, bo w tym dniu powstało AK - właściwie przekształciło się ZWZ w AK. :)
o dobry pomysł z tą rocznicą powstania AK można połączyć miłe z pożytecznym i np. swoją lubą zabrać do lasu na jakiś apel, spotkanie z weteranem i potem np. bieg po puszczy kampinoskiej albo grę historyczną kończącą się w muzeum powstania :)
OdpowiedzUsuń(i teraz już chudini wiemy czemu panny na nasz widok wieją aż się kurzy :)
Ja spędziłam walentynki w pracowni malarskiej, a Gleb... na piwie z kolegami :D
OdpowiedzUsuń@Chudy: Boze, strasznie ze mnie marna patriotka bo najpierw myslalam, ze chodzi Ci o kalasznikowa :D
OdpowiedzUsuń@Zucker: Ja tam mysle, ze sa panny chetne i takie atrakcje. Von Chudy na pewno hoduje takie w swojej druzynie harcerskiej :D
@Lil'Wolff: Ba! Wszak wiadomo, ze Twym ukochanym jest Imc Akwarell... tylko nie sadzilam, ze Gleb darzy skrytym uczuciem Imc Piwosza :D